Na tym filmie śmiałam się i płakałam na przemian. Koncertowy popis Gabrieli Muskały i Agaty Kuleszy dodaje otuchy w obliczu życiowych zakrętów
Niełatwo stworzyć dobry film obyczajowy. Przecież to, z czym zmagamy się na co dzień (zwłaszcza temat przemijania i śmierci), na ekranie nas nuży. Chyba że za kamerą staje ktoś o niezwykłej wrażliwości. Taka jest Kinga Dębska, która stała się w rodzimym kinie ekspertką od portretowania skomplikowanych relacji rodzinnych. A jeśli w obsadzie znajdzie się Agata Kulesza i Gabriela Muskała, to mamy gwarancję, że postaci zostaną odmalowane w sposób zniuansowany i wiarygodny. I w ten sposób film „Moje córki krowy” to must watch na święta i nie tylko.
- Marta Kutkowska
W tym artykule:
Takie historie łatwo spłycić i sprowadzić do poziomu telewizyjnego tasiemca. No bo w końcu fabuła to nic odkrywczego: śmierć matki, trudna siostrzana miłość, konflikty z ojcem, problemy z mówieniem o emocjach i próby ucieczki z rodzinnego piekiełka. Ale „Moje córki krowy” to film, który porusza najczulsze struny. Niezależnie, czy jesteś czyjąś siostrą, czy nie.
„Moje córki krowy” - fabuła
Marta (w tej roli Agata Kulesza) to odnosząca sukcesy aktorka, twardo stąpająca po ziemi, ale emocjonalnie niedostępna. Jej siostra Kasia (Gabriela Muskała) to jej całkowite przeciwieństwo — chaotyczna, spontaniczna nauczycielka, która zmaga się z własnymi problemami małżeńskimi. Siostry spotykają się, gdy ich ojciec (Marian Dziędziel) poważnie choruje, a matka (Małgorzata Niemirska) również zmaga się z pogarszającym się stanem zdrowia. Wspólna opieka nad rodzicami zmusza je do konfrontacji ze swoimi wzajemnymi żalami, różnicami w podejściu do życia i zranionymi uczuciami. Dynamika ich relacji, przechodząca od obojętności, przez gniew, aż po przebaczenie, jest motorem napędowym filmu, a subtelny humor przeprowadza nas przez ich życiowe zawirowania. Ten film to odtrutka na przepełnione przemocą męskie kino. W wiarygodny sposób pokazuje siostry poza przypisanymi im społecznie ramami. Są ludźmi z krwi i kości, z całym spektrum emocji i motywacji, nie tylko czyimiś żonami, córkami, matkami. Dlatego „Moje córki krowy” powinni obejrzeć także, a może przede wszystkim, mężczyźni.
„Moje córki krowy” - żałoba oswojona
„Moje córki krowy” to film przełamujący tabu choroby i odchodzenia naszych rodziców. Reżyserka zdradza, że do stworzenia scenariusza zainspirowała ją własna historia rodzinna
— Moi rodzice odeszli nagle i przedwcześnie. Nie mogłam sobie z tym poradzić i zaczęłam pisać. Myślałam, że tylko dla siebie. Potem to zmodyfikowałam, wiele rzeczy wymyśliłam. Na półmetku zdjęć mogę powiedzieć, że ten film ode mnie odpłynął [...] To wszystkich nas spotka. Pomyślałam sobie, dlaczego mamy o tym mówić tylko na smutno, skoro jest to nieuchronne. O poważnych sprawach też można opowiadać na wesoło — tłumaczyła w wywiadzie dla Jedynki Polskiego Radia.
Film dekonstruuje także mit idealnej rodziny, z bliska portretuje wszystkie napięcia i wzajemne żale, ale daje także nadzieję, że nawet najbardziej skomplikowane relacje da się rozwikłać. Ku inspiracji, zanim usiądziemy przy wigilijnym stole.