Mówili o niej "czarownica" i "królowa puszczy". "Simona Kossak" – recenzja filmu o słynnej biolożce, która wybrała życie na odludziu [FPFF w Gdyni]
Jej kruk Korasek kradł pieniądze i atakował rowerzystki. Szczurzycy Kanalii pomagała walczyć z agorafobią. Żywa natura ciekawiła Simonę Kossak bardziej niż martwa, uwieczniona na płótnach przez jej ojca, dziadka i pradziada. Fragment niezwykłej biografii biolożki pokazuje dziś Adrian Panek, a między grającymi główne role aktorami – Sandrą Drzymalską i Jakubem Gierszałem – tworzy się na ekranie organiczna chemia, za którą widz podąża do samego końca.
- Maja Chitro
Simona Kossak postanowiła walczyć o siebie, bo nikt wcześniej o nią nie zawalczył. Chyba że dla żartu, o czym przekonujemy się już na początku filmu w reż. Adriana Panka. Jak wiemy z biografii biolożki i profesorki nauk leśnych („Simona” Anny Kamińskiej [Wydawnictwo Literackie] czy „Moje życie z Simoną Kossak” Lecha Wilczka [Marginesy]) czy dokumentów (nagradzanym „Simona” w reż. Natalii Korynckiej-Gruz), walka z systemem i ludźmi za nim stojącymi, niestety nie kończyła się do kresu jej życia. Zawsze odważna. Zawsze z podniesioną gardą.
Feministka? Owszem, udowodniła wszystkim – od władz uczelni, po oficjeli Lasów Państwowych – że kobieta może być świetnym naukowcem. Za nic nie przepraszała i walczyła o „swoje”, a więc najczęściej o naturę. Gorzej było z rodziną – tu wszelkie próby kończyły się fiaskiem. Matka i siostra wyrażały swoje rozczarowanie Simoną, w końcu pozbawiając ją całego rodzinnego majątku.
W miłości? Też nie było łatwo. Lech Wilczek, fotograf, z którym dzieliła białowieską Dziedzinkę (bez bieżącej wody i prądu), też ją w końcu zawiódł. W ogóle Dziedzinka to temat na oddzielną historię. Swoją część leśniczówki w sercu Puszczy Białowieskiej Simona wytapetowała, postawiła ławę i fotele, które dotarły tu z Krakowa, z Kossakówki. Były obrusy i firanki z koronki, szkło, porcelana i dębowe łóżko po Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej (której Kossak była bratanicą).
Ale wracając do uczuć – w tym obszarze nie zawiodły jej tylko zwierzęta. Korasek – niesforny kruk, prawdziwy bandzior, postrach okolicznych mieszkańców, który kradł pieniądze, portfele i z lubością atakował rowerzystów, a szczególnie rowerzystki. Żabka – potężna locha, która lubiła spanie na łóżku z właścicielami i niekończące się pieszczoty. A przywieziona została jako jednodniowy dziczek przez Wilczka. Było też stado saren wychowanych przez Simonę na butelce, z którymi przechadzała się po lesie. Czy łosie bliźniaki – Pepsi i Cola. A nawet szczurzyca Kanalia z agorafobią (lękiem przed otwartymi przestrzeniami). Stado zwierzęcych lokatorów wciąż się powiększało. O Simonie mówiono „czarownica”. Albo „królowa puszczy”. W zależności od nastroju i nastawienia. Bo Simona miała charakterek.
Ona za to czarowała ludzi zachwytem nad naturą – w swoich słuchowiskach radiowych, w książkach, artykułach. Jej niejednoznacznemu portretowi, oczami Adriana Panka, możemy przyjrzeć się w kinie, w filmie „Simona Kossak”.
"Simona Kossak" z Sandrą Drzymalską i Jakubem Gierszałem
To ta nie za ładna, choć z tych Kossaków. Na dodatek artystycznie niezdolna. Matka raczyła wytykać Simonie wszystko, co tylko mogła. Kindersztuba, siedzenie przy stole z ciężką encyklopedią na głowie, by nie zgarbić pleców. Wyszydzanie. Wszystko to w krakowskiej neogotyckiej Kossakówce, miejscu zamieszkałym przez legendarnych Kossaków. Dworek ten w XIX wieku kupił dla rodziny Juliusz Kossak, malarz, którego ulubionym tematem były sceny batalistyczne i konie. Jego syn Wojciech miał tu również pracownię malarską, dorównując popularnością ojcu. Z kolei dom przejął w końcu Jerzy, też malarz, który jednak żył w cieniu Wojciecha, choć zdolny był diabelnie. To właśnie Jerzy był ojcem Simony i Glorii Kossakównych. W ich domu bywali wtedy wszyscy, cała bohema, artyści, pisarze, poeci.
W tej samej Kossakówce odbywa się szalona prywatka. To jedna z pierwszych scen filmu „Simona Kossak” w reż. Adriana Panka. Nakreśla relacje Simony z siostrą, która jej po prostu nie lubi. Z matką, która za córką nie przepada. I z mężczyznami – właśnie została okrutnie wykorzystana przez partnera Glorii. Założyli się o skrzynię wódki, że ten zdoła uwieść Simonę. Udało się. To życie rodzinne młodej Kossak w pigułce. Bo Panek wybrał konkretny okres życiorysu biolożki – od momentu obrony pracy magisterskiej na temat dźwięków wydawanych przez ryby w zależności od natężenia światła, aż po złożenie przed komisję pracy doktorskiej na temat sytuacji troficznej saren. Te badania przez niemal dekadę prowadziła na terenie Puszczy Białowieskiej. Mieszkała tam w leśniczówce zwanej Dziedzinką, dzieląc ją razem z fotografem Lechem Wilczkiem. I choć przekonywano ją, że praca powstaje po to, by chronić bezcenną puszczę i jej faunę, Lasy Państwowe miały wykorzystać zapiski, by zezwolić na potężny odstrzał saren. Simona poczuła się oszukana. Nie po raz pierwszy. Zawiodła się już na niewiernych mężczyznach. Na rodzonej matce. Na współpracownikach. Na systemie. A jednak wciąż czerpała siłę, by niezłomnie działać według swoich przekonań. Tę siłę dawała jej natura.
To dobry zabieg Panka, by przedstawić krótki okres życia Simony Kossak, w którą brawurowo wciela się Sandra Drzymalska. Aktorka wchodzi w rolę całą sobą, by z pierwszą sekundą filmu stać się Kossakówną. Jest wycofana, jej gra mimiką znakomita i poruszająca, a w oczach topi się cały świat. Nie udałoby się zamknąć wielowątkowej biografii w kilkudziesięciu minutach z powodzeniem, ale nie było takiej potrzeby – powstał już świetny dokument o naukowczyni w reż. Natalii Krynickiej-Gruz (dostępny na kilku platformach streamingowych). Panek chciał Simoną zainteresować tych, którzy być może jej dorobku i osobowości nie znają, albo kojarzą powierzchownie. I jest to dobry trop, przede wszystkim dzięki właściwie rozpisanym i obsadzonym bohaterom. Matkę Elżbietę gra Agata Kulesza i jest w tym tak przekonująca, że pociły mi się ręce za każdym razem, gdy pojawiała się na ekranie. Krzywdząca relacja matka-córka jest o tyle dotkliwa, że postać Kuleszy nie jest jednoznaczna. Aktorka znakomicie oddaje ból kobiety, która została nauczona dumy i funkcjonowania w toksycznym, patriarchalnym środowisku, pozbawionym czułości i najprawdopodobniej miłości. Jedynym celem jest przeżyć. Skóra ma być gruba, żeby nie dać się zranić. Tę lekcję stara się wbić do głowy Simonie, ale ta jest oporna na matczyną naukę. Zderzenie delikatności Drzymalskiej z agresywną grą Kuleszy prowadzi tę opowieść wartko, energicznie.
Gdybym miała przenieść się do lat 70., w których toczy się akcja filmu i opowiedzieć o innych rolach w „Simonie Kossak”, z pewnością modnym wówczas słowem „przedni” nazwałabym aktorstwo Jakuba Gierszała. To zdolny aktor, który spełnia się w kinie unurzanym w naturze, o czym na własne oczy przekonaliśmy się w poetyckim „Ultima Thule”, którego był współproducentem. W duecie z Drzymalską jego gra jest pyszna i wzorowa. Lechowi Wilczkowi chce się wybaczyć zdrady, chce się go zrozumieć, choć czasami się to nie udaje, tak bardzo utrudnia. Budzi skrajne reakcje, ale chemia między aktorami jest na ekranie prawdą. Trudną, owszem, ale o takie emocje przecież w kinie chodzi.
Podobny popis daje Marianna Zydek jako siostra Simony – Gloria. To postać, której nie można polubić, choć to przecież nie jej wina. Zydek z bardzo małej roli (a szkoda!) tworzy postać wielowymiarową, silną, a jednocześnie rozpadającą się na kawałki. Scena ostatniej potańcówki w Kossakówce, gdy wybija północ, godzina duchów, to jej piekielnie dobry występ. Brawo.
W niewielkiej roli zobaczymy też Olgę Bołądź jako Hannę Gucwińską. To także brawurowa kreacja, choć Gucwińska pojawia się dosłownie przez kilka minut. Bołądź ma zajmującą obecność sceniczną, a w dobrze napisanych rolach robi pierwszorzędnie to, co trzeba. I to, co czuje. Więcej takich, poproszę.
Jest jeszcze jeden aktor w tym filmie, któremu warto poświęcić uwagę, choć wydaje się dość nieoczywisty. To muzyka Bartosza Chajdeckiego, który tworzył kompozycje m.in. do „Bogów”, „Święta ognia” czy serialu „Kruk”. Trudno osiągnąć w takim obrazie efekt godzący naturę z kulturą. Tu się udaje. Surowością i słodyczą. Dodatkowo w istotnych momentach słyszymy „Zielono mi” w wykonaniu Andrzeja Dąbrowskiego, z muzyką Jana Ptaszyna Wróblewskiego i słowami Agnieszki Osieckiej. „Noc pachnie nam jak ten młody las, popielatej pełen mgły, a w ciszy leśnej tylko ja i ty” – kultowy tekst znów przypomina o tym, jak wielcy artyści tworzyli w Polsce w latach 60. i 70. Gdy jednak „W co mam wierzyć” zaczyna śpiewać Mira Kubasińska z akompaniamentem Breakoutu, po pierwsze – współodczuwam z Simoną, po drugie – żałuję, że w naszym kraju zupełnie zapominamy i nie doceniamy twórców funkcjonujących w czasach PRL. Warto, dzięki „Simonie Kossak”, przypomnieć sobie o postaciach popkultury, bo teksty ich piosenek i same kompozycje są tym wszystkim, co w rodzimej muzyce przez ostatnich kilkanaście lat gdzieś się zagubiło. Jest mądrość, wielki talent, wrażliwość i elokwencja. „Mówiłeś dzień to tylko ja i ty, I że dla mnie łańcuch gór, I rzekę stworzyć możesz jeśli chcę, Możesz stworzyć dzień bez chmur”. Ładne, prawda?
Czy „Simona Kossak” jest filmem wybitnym? Nie. Ale przecież do takiego od powstania samej idei nie pretendował. To nie do końca biografia, a raczej portret epoki i kobiety na jej tle, walczącej przede wszystkim o naturę, a dopiero na drugim miejscu o siebie. Portret nieszablonowej naukowczyni idącej swoją drogą, którą uważa za właściwą. Niedającej się zaszufladkować i zastraszyć.
To niestety również portret świata, który w ogóle się nie zmienił. Już wówczas wywożono na drewno ogromne ilości drzew z Puszczy Białowieskiej – jedynego polskiego obiektu przyrodniczego wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, na co zezwalały skorumpowane władze Lasów Państwowych. To portret silnego lobby łowieckiego, którego działania prowadzą do przerażających konsekwencji. To w końcu obraz tych wszystkich klimatycznych denialistów, czego dziś widzimy tragiczne efekty. Bo powódź jest jednym z nich. „Simona Kossak” krzyczy za naturę. Krzyczy za Simonę.
To znów, obok filmu „Kulej. Dwie strony medalu” dobre kino środka, które widzowie zobaczą na seansach już w listopadzie. Warto ten obraz poczuć sercem, bo po to powstał: „by mieć serce i patrzać w serce”.
1 z 8
Simona Kossak film
2 z 8
Simona Kossak film
3 z 8
Simona Kossak film
4 z 8
Simona Kossak film
5 z 8
Simona Kossak film
6 z 8
Simona Kossak film
7 z 8
Simona Kossak film
8 z 8
Simona Kossak film