Kultura na weekend
Tym razem czeka nas istne targowisko różności: western, melodramat, wywiad-rzeka i debiut dramaturgiczny świetnej poetki. O wydarzeniach kulturalnych pisze Marta Szarejko.
To przykład filmu, na który kręci się nosem podczas oglądania, a potem wspomina się konkretne sceny. Na przykład spotkanie bohaterów ze śpiewającymi po francusku ciemnoskórymi Kongijczykami, albo chłopca chowającego się pod łóżkiem swojej ukochanej, o której nie ma pojęcia, że wcale nie wpadł jej w oko. "Slow west" to raczej opowiastka o Dzikim Zachodzie, a nie western, zrobiona przez Brytyjczyków w Nowej Zelandii. O chłopcu, który szuka dziewczyny i łowcy nagród, który zostaje jego przewodnikiem. Młodzieńca gra Kodi Smit-McPhee, a cynicznego łowcę Michael Fassbender. Reżyseruje John Mclean (debiut), a zdjęcia robi Robbi Ryan ("Wichrowe wzgórza", "Fish Tank", "Tajemnica Filomeny").
SLOW WEST, reż. John Mclean, prod. Nowa Zelandia, Wielka Brytania, 1 godz. 24 minuty.
Miejsce akcji: Francja. Czas: lata 70. Bohaterowie: amerykański pisarz Roland i jego żona Vanessa. Ale przede wszystkim kryzys w ich związku. Angelina Jolie napisała scenariusz, wyreżyserowała, wyprodukowała i zagrała główną rolę. A towarzyszy jej Brad Pitt. To ich pierwszy wspólny film od dziesięciu lat ("Pan i pani Smith"). Czy oprócz tego, że film na pewno okaże się sukcesem komercyjnym, będzie o czym mówić?
NAD MORZEM, reż. Angelina Jolie, prod. USA, 2 godz. 12 minut.
W Teatrze Dramatycznym w Warszawie premiera sztuki Justyny Bargielskiej w reżyserii Tomasza Cyza. "Moja pierwsza śmierć w Wenecji" to podwójny debiut: dramaturgiczny (poetki) i reżyserski (krytyka muzycznego). Spektakl jest rodzajem restrospekcji starzejącego się Artysty, który kompletnie wypalony trafia do miasta oferującego mu wielką namiętność. I piękne tło do odejścia.
MOJA PIERWSZA ŚMIERĆ W WENECJI, reż. Tomasz Cyz, Teatr Dramatyczny w Warszawie, premiera: 20 listopada.
Podobno bywasz dowcipnisiem - mówi dziennikarka Aleksandra Klich. - Kiedyś bywałem częściej, odpowiada Rojek. Najgorszy kawał, którego do dziś się wstydzę, zrobiłem Przemkowi Myszorowi. Gdy miał remont domu, jego dość niemądry pies ugryzł jednego z robotników. Kiedy się o tym dowiedziałem, zadzwoniłem do Myszora z telefonu mojej mamy, przedstawiłem się jako szef tej ekipy i powiedziałem, że facet leży w szpitalu z podejrzeniem wścieklizny i żeby zadzwonił do żony kolesia, bo jest psychicznie zdewastowana. I podałem telefon mojej mamy. I Myszor zadzownił! Tak strasznie się kajał, że poczułem, że pojechałem po bandzie". Kim jest Artur Rojek? Dzięki tej książce okazuje się, że ma co najmniej kilka nieznanych dotąd twarzy.
ARTUR ROJEK. INACZEJ, rozmawia Aleksandra Klich, wyd. Agora.