Reklama

Gorący, lipcowy weekend. Z Erykiem spotykamy się w jednej z kawiarni w centrum Warszawy. Szukamy miejsca w cieniu – Kulm nie może się opalać. Jest w trakcie przygotowań do roli Fryderyka Chopina, a ten ponad wszystko cenił sobie modę – w pierwszej połowie XIX wieku królował styl na bladolicego, wyjątkowo szczupłego panicza. Poza tym kompozytor cierpiał na suchoty. Nie ma więc wyjścia. Siadamy pod granatowym parasolem. I regularnie się przesuwamy, gdy doganiają nas promienie. Walka jest poważna. Eryk schodzi z masy, którą zrobił do roli Jędrzeja, pięściarza. Ten poświęcił wszystko dla marzeń o wielkiej karierze za granicą. Dokonał niemal niemożliwego, uciekając z komunistycznej Polski i osiągając sukces na Zachodzie. Brzmi znajomo? Być może. Spektakularnych ucieczek za żelazną kurtynę kilkadziesiąt lat temu było kilka. Scenariusz autorstwa Mitji Okorna i Lucasa Colemana luźno opiera się na takich sportowych życiorysach. Premiera „Boksera” na Netfliksie już 11 września. Wcześniej Kulm pojawi się w serialu „Odwilż” w reż. Xawerego Żuławskiego. To skłania mnie do rozpoczęcia rozmowy od odwagi. Eryk nie boi się poszukiwać własnej drogi. Ma w głowie pełno rozmyślań na temat kondycji dzisiejszego świata. Ale i siebie.

Reklama

Jesteś odważny?

Eryk Kulm: Odczuwam wielki strach przed różnymi rzeczami, choć staram się go pokonać. I czasami wygrywam. Ale odwaga to nie jest brak strachu, tylko jego przezwyciężanie.

Kiedyś mówił o tym Mark Twain, że odwaga to panowanie nad strachem.

No właśnie. Wydaje mi się, że nieodczuwanie strachu jest zaprzeczeniem odwagi. Brak strachu nie jest dobry. Nie o to w tym chodzi. Strach generuje w nas przecież gotowość. Zauważ, że do największej liczby wypadków dochodzi w domu. Skręcamy sobie kostkę w łazience, a nie chodząc po linie. Bo na linie motywuje cię strach. Jesteś skupiona, żeby nie spaść. Więc odważny mogę być właśnie w takim kontekście – strach staram się przezwyciężać.

Odłączenie od Twojego nazwiska członu „junior” też jest odwagą? Czy dojrzałością? A może wygraną?

Zrozumiałem, że nie jestem młodszą wersją mojego ojca. Tyle. To, że jestem synem mojego taty i mojej mamy, nie oznacza, że do nich przynależę. Urodzili mnie, wychowali. I koniec. Teraz stanowię sam o sobie. Rzeczy, które wpoili mi rodzice, a które zdążyłem przetrawić, część odrzucić, a inne przetransferować przez siebie i stworzyć na ich podstawie własne przekonania, pozwoliły mi pomyśleć o sobie jako o odrębnej jednostce. Nie czuję się już juniorem. Wiesz, młody duchem będę zawsze, ta historia nie jest o tym. To słowo po prostu staje się w pewnym momencie rodzajem wiecznego koła ratunkowego.

I z góry ustawia Cię w pewnym punkcie.

Nie chodzi o to, że nagle chcę być postrzegany jako mężczyzna. W tym wypadku obecność czy też brak „juniora” przy nazwisku niczego nie zmienia. Wynika to z mojego myślenia o sobie – jestem Eryk Kulm. Syn Eryka. I wnuk Eryka.

A czy odwagą możemy nazwać działania podejmowane przez Jędrzeja – pięściarza, którego grasz w „Bokserze”? Czy może jego ucieczka z komunistycznej Polski na Zachód, i każda kolejna trudna decyzja, to po prostu poryw serca albo pierwotna potrzeba wolności? A może bujda?

Jędrzej ma w sobie pewien rodzaj aroganckiej odwagi. Aroganckiej w rozumieniu tych, których na nią nie stać. Ludzie opisują innych, biorąc za miarę wyłącznie własną perspektywę. A przecież to, co dla nas jest celem, drugi człowiek może uznać za mrzonkę. Z tym że marzyciele mogą osiągnąć wiele, a krytykanci przeciwnie, bo ograniczają w życiu samych siebie. Jędrzej jest gościem, który postanowił być mistrzem świata w boksie, i nie interesuje go, czy droga, która do tego doprowadzi, będzie trudna, być może nawet niemożliwa. Ani to, że żyje w komunistycznym kraju, bo wie, że musi z niego uciec. I może ma rację? To, co zrobił, jest próbą zrzucenia kajdan społecznych: ciągłego myślenia o tym, co przeszkadza w osiągnięciu życiowych celów, zamiast spojrzenia na problem z innej strony – jak doprowadzić do odniesienia sukcesu. Bo to, co sobie zaplanujesz, wymarzysz, na co masz ochotę – masz szansę zdobyć. Naprawdę.


Nie zgadzam sięze światem. Wiem, że jest tu miejsce dla każdego. a ja chcę widzieć w obcym kogoś, kogo znam.

Tak po prostu? Przecież czasami musisz mierzyć się z konsekwencjami realizacji swoich marzeń – myśleć o innych, o bliskich. Wyliczanka marzeń w pewnym momencie zamienia się w karnawał bez trzymanki, gdy człowiek zaczyna gubić perspektywę.
Tak, absolutnie. Aczkolwiek uważam, że jeśli musisz rezygnować ze swoich marzeń czy wielkich celów właśnie ze względu na ludzi, to otaczasz się nieodpowiednimi osobami. A to, że cię nie wspierają, jest ich problemem. Jeśli mam być szczery, uważam, że niektórzy przerzucają na nas swoje bolączki, próbując obarczyć swoją niemocą. Tylko po to, żebyśmy nie spełnili własnych marzeń, a oni nie poczuli tchórzostwa. Często ulegamy rodzinie, przyjaciołom… A że wszyscy chcemy być akceptowani, czuć się częścią jakiejś grupy, to zaczynamy w tym tkwić. Zamiast zaryzykować i zmienić otoczenie – co oczywiście jest trudne ze względu na przyzwyczajenie czy komfort, przyjaźń, miłość – nagle budzimy się po 30 latach sfrustrowani z myślą, że zmarnowaliśmy sobie życie. Tylko dlatego, że nie podjęliśmy decyzji. To tak jak z myśleniem, że cudzy sukces odbiera nasz sukces. Nie! Czyjś sukces napędza nasz. Zbyt rzadko potrafimy to zrozumieć.

No to jak jest z Twoimi marzeniami?
Dopiero zaczynam je spełniać. Mam szczęście tworzyć role, które zmieniają kierunek mojej kariery. Czuję, że dostaję możliwość pracy nad nimi, mogę im się oddać, co oczywiście kosztuje, wymaga wielkiego wysiłku. Ale to jedno z tych marzeń, które spełniam. Poza tym chciałem mieszkać w kamienicy z wysokimi sufitami. I mieszkam. W pokoju stoi XIX-wieczny fortepian, stary zegar w drewnie i mosiądzu. Na podłodze leży wielki dywan. Czuję się jak w Paryżu. Kiedyś myślałem, że moim marzeniem jest zdobycie Oscara…

Gdy rozmawialiśmy przy okazji premiery „Filipa”, ta statuetka jeszcze nim była.
Ale to już nie marzenie, tylko jeden z punktów, który chcę w życiu odhaczyć. Mam po prostu ochotę sprawdzić, jak to jest mieć Oscara. I tyle. Ale moje poczucie szczęścia od tego nie zależy. Bo wiem, że nie ma prawa. W moim życiu upadł model wiecznej pogoni za czymś, czego się nie posiada, a co więcej – uzależniania od tego swojego szczęścia. Wiem, że tłumaczenie sobie, że fajnie będzie dopiero, kiedy coś osiągnę, jest ułudą. Fajnie może być tylko w momencie, w którym właśnie jestem. Kiedy zdałem sobie z tego sprawę, zrozumiałem, że wielkim szczęściem byłoby zagrać u Scorsesego czy Tarantino, ale równie wielkim szczęściem napawa mnie droga, którą podążam teraz. No bo co, jeśli już zdobędę Oscara? Co, kiedy obudzę się obok niego następnego dnia? Wmówię sobie, że teraz jestem szczęśliwy?

To, że nagroda czeka wyłącznie na końcu drogi, jest chyba kwestią naszego modelu wychowania. Paradoks polega jednak na tym, że im bardziej się do niej zbliżamy, tym szybciej się ona oddala.
Tego, że życie ma być ukierunkowane na moment, w którym coś osiągniemy, uczy się nas już w szkole. A życie polega przecież na ciągłym podejmowaniu prób. Osiągnięcie celu jest wynikiem codziennych wysiłków. Na przykład perfekcyjna znajomość języka francuskiego jest następstwem codziennego uczenia się pięciu nowych słów. Pięć słów tego jednego dnia to perfekcyjny francuski za dwa lata. On się zawiera już w tych pięciu słówkach.

Skoro już o sukcesach – „Bokser” też jest o tym – o cenie sukcesu, bo triumf bywa zgubny. Co Ciebie trzyma w ryzach?
Zdałem sobie sprawę z tego, czym jest sukces. I mocno nad sobą pracuję. Przez ostatnie trzy miesiące siedziałem sam we Francji, w domku w górach. Zwiększyła się moja wrażliwość, otworzyła głowa. W końcu poczułem, że dojrzałem do siebie. Zobaczyłem siebie. Nauczyłem się z sobą być. Udźwignąłem siebie z wszystkimi moimi dziwactwami, których nie akceptowałem. I całą małością bytu. Przytuliłem moje wewnętrzne dziecko. Wypłakałem je. Piękny czas. Wiem, że nie jest mi to dane raz na zawsze. Ale dotarło do mnie, że inni ludzie nie mają możliwości wpływania na poczucie mojej własnej wartości. Budowania jej. Ani podważania. No i czym jest w ogóle ten mój sukces? To, że dużo gram? Zarabiam pieniądze? Jestem znany? Dostaję nagrody?

Czym jest sukces? Ktoś poklepie mnie po ramieniu, potem wrócę do domu i pójdę spać. Obudzę się rano. Jestem w mieszkaniu sam. Gdzie jest ten sukces?

Jesteś aktorem cenionym.
Pytanie: co to znaczy, że ktoś mi powie „świetna robota”? OK, świetna. Zrobiłem to, dzięki. A za chwilę ktoś inny nazwie mnie aktorem do dupy, drewniakiem. Czytam komentarze, że jestem beznadziejny. Ale uzależniając samopoczucie od innych, stałbym się niewolnikiem ludzi. I zaczął robić wszystko, by im się przypodobać. To oznacza, że przestałbym być autentyczny, prawdziwy. Więc czym jest ten sukces? Ktoś poklepie mnie po ramieniu, potem wrócę do domu, pójdę spać. Obudzę się rano. Jestem w mieszkaniu sam. Gdzie jest ten sukces?

Ale słowa uznania są przecież miłe.
Supermiłe. Nie o to chodzi. Po prostu takie rzeczy nie są w stanie mnie zepsuć. Nie odlecę. Bo rozumiem, że sukces w żadnym wypadku nie zasypuje moich braków. Oczywiście, mam nadzieję.

Co jest więc dla Ciebie miarą sukcesu?
To, że nie martwię się o pieniądze. Aktorstwo jest pracą. A sukces w pracy polega na tym, że zarabiasz. Praca nigdy nie będzie moim życiem. Największym sukcesem jest to, że spotykam się z moimi przyjaciółmi, spędzam czas z ludźmi, których kocham. Miarą sukcesu jest też dla mnie fakt, że mogę pozwolić sobie na robienie rzeczy, które mi się podobają. Nie tylko dla pieniędzy. Decyduję się na role, które mnie ciekawią, nawet jeśli są małe. Sukces to możliwość wyboru i grania ze wspaniałymi ludźmi w pięknych filmach, które mają znaczenie. Mówią o czymś istotnym. Sukces to również budowanie własnej aktorskiej świadomości.

Jedną z tych ról, które tak Cię ciekawią, jest też Chopin? Podobno płaczesz, gdy słyszysz jego muzykę. Poza tym od zawsze w jakiś sposób był obecny w Twoim życiu.
Tak się złożyło, że był, bo chodziłem do klasy muzycznej przez dziewięć lat. I uczyłem się gry na fortepianie. Więc Chopin siłą rzeczy się pojawił. Poza tym, odkąd pamiętam, gdy go słucham, płaczę. Bardzo mnie ta muzyka atakuje.

W jakim sensie?
Rozwala mnie emocjonalnie. Więc to, że mam możliwość grania Chopina, to właśnie kwestia marzeń i celów…

Granie pianisty było Twoim marzeniem?
Tak, w pewnym momencie życia myślałem o tym bardzo intensywnie i z tego marzenia wynikła nasza rozmowa z Michałem (Kwiecińskim, reżyserem i producentem „Filipa”
– przyp. red.).

Ciekawi mnie Twoje podejście do muzyki klasycznej. W rozmowie w podcaście Vanessy Aleksander powiedziałeś, że muzyka techno jest odpowiedzią na muzykę klasyczną. Przypomniało mi to wypowiedź Paula McCartneya, który w 1967 roku skonfundował miłośników filharmonii słowami: „Muzyka pop jest dziś nową klasyką”. Skąd to kontrowersyjne porównanie?
Sporej części muzyki techno nie da się słuchać. Jest okropna. Poza tym muzykę elektroniczną inaczej odbiera się w klubie, na żywo, po to jest przecież w głównej mierze robiona. Ale w tej wypowiedzi chodziło mi o utwory, przy których powstaniu nie ogranicza cię nic poza twoją głową. Tak jak przy klasyce i olbrzymiej orkiestrze. Techno jest bardzo otwarte – masz tu wszystko, tworzysz dźwięki z niczego. Tak właśnie zaczął Paul Kalkbrenner, prekursor tego typu muzyki. Postawił sobie za cel stworzenie dźwięków, których dotąd nie było. To niemal nie do pomyślenia. Muzyk jest dziś inżynierem, tworzy dźwięk, szuka jego brzmienia, equalizacji, tonów do wyjęcia. Kompleksowa, nieograniczona praca. I tak niemożliwie pojemna, że pod tym względem przypominająca mi wielką klasykę. W muzyce klasycznej te potężne symfonie funkcjonują trochę jak strumień świadomości.

Zdarza się, że ta ulubiona porusza w nas najczulsze nuty. Podobnie jest ze światem. Olga Tokarczuk w „Biegunach” pisała: „Gdyby można było spojrzeć na świat bez żadnej ochrony, uczciwie i odważnie, pękłoby nam serce”. Gdy się na chwilę zatrzymujesz, Tobie też pęka?
Totalnie. Dlatego uciekałem.

Ale już nie uciekasz.
Nie, bo ile można? Świat bywa ciężki do udźwignięcia, ale da się radę to zrobić, trzeba się tylko postarać. Jednak ja pękam bardzo często. Zbyt intensywnie odbieram innych ludzi. Męczy mnie rozmawianie ze „skafandrami”. Takie krótkie spotkania to nie czas na głębokie dyskusje, nie chcę go tracić na płytkie pogawędki. Przypadkowe tematy mogę rzucać ChatowiGPT. Nie interesuje mnie zabawa w tę grę. Jestem na to bardzo wyczulony. Chcę, żeby rozmowy, które odbywam, zostawały ze mną. Jedna książka, jedna myśl, człowiek, którego usłyszysz… To dlatego często skracam dystans. Gadam z ludźmi o śmierci. Interesuje mnie inna jej perspektywa. Albo znaczenie szczęścia. Czym ono jest? Więc pękam często. Zbyt często. Boli mnie, że żyjemy w czasach, w których ludzie są tak strasznie nieszczęśliwi.

I niewidoczni.
Wielu nikt nie zauważa, bo nie warto. Dlatego ja się nie zgadzam ze światem. Wiem, że jest tu miejsce dla każdego. Chcę widzieć w obcym kogoś, kogo znam. Mijam nieznajomych i wyobrażam sobie, że właśnie podałem im rękę. Że już się znamy. I ta perspektywa zmienia wszystko.

Uśmiechasz się do nich?
Oczywiście. I oni odpowiadają uśmiechem. Bo wszyscy mamy dokładnie to samo serce. Każdy z nas chce przytulenia i zauważenia. A na co dzień jeden boi się drugiego, że ten go zdepcze. Tak rodzą się wojny.

Często powtarzam sobie to, co na pierwszych stronach „Białego albumu” zapisała Joan Didion: „Opowiadamy sobie historie, żeby żyć”. Jaką historię Ty dziś opowiadasz?
Że nie ma wokół nas ludzi obcych. Wszyscy jesteśmy swoimi towarzyszami na tym świecie. Jeśli to zrozumiemy, zniknie strach przed drugim człowiekiem. Polecam w tym kontekście wspaniałą książkę, którą każdy powinien przeczytać

Nowy film Eryka Kulma "Bokser"

On marzy o byciu mistrzem świata, by móc dać jej wszystko. W jej oczach on zawsze był mistrzem. Oboje byli gotowi zaryzykować wszystko, by wyjechać na Zachód i zawalczyć o lepszą przyszłość, którą miała zapewnić im międzynarodowa kariera bokserska Jędrzeja. Starcie z życiem na emigracji okazuje się jedną z trudniejszych walk, jaka czeka na młodych na obczyźnie.

Reklama

Zwiastun "Boksera", nowego polskiego filmu Netflixa w reżyserii Mitji Okorna, zapowiada historię o przejmującej pogoni za marzeniami, wolnością i szczęściem oraz o tym, że nawet wysoko uniesiona garda nie zatrzyma ciosów wymierzonych przez życie. Obok Eryka Kulma wcielającego się w postać Jędrzeja, obiecującego młodego pięściarza, oraz Ady Chlebickiej w roli jego równie zdeterminowanej żony zobaczymy także Eryka Lubosa, Adama Woronowicza, Walerię Gorobets, Magdalenę Walach i Michała Żurawskiego.

Reklama
Reklama
Reklama