Reklama

O Gabie Kulce:
Wacław Zimpel (klarnecista, na zdjęciu pierwszy od lewej): Ona ma niezwykle spójną wizję swojej muzyki i potrafi przejrzyście ją wyrażać. Każdemu z nas pozwala być sobą, dzieki czemu czujemy się swobodnie w jej muzyce. Potrafi stworzyć ciepłą, rodzinną atmosferę w zespole - zabiera całą stertę płyt z filmami do busa, którym jeździmy na koncerty, a na próby przynosi ciastka. Jest urodzoną dyplomatką, potrafi załgodzić każdy konflikt.
Robert Rasz (perkusista, na zdjęciu w środku): Pracujemy razem od dziewięciu lat, zagraliśmy razem setki koncertów. Występowaliśmy w różnych konfiguracjach - od duetu po koncerty z orkiestrą. A ona wciąż na mnie wpływa, rozwijamy sie pracując razem. dlatego wciąż jestem częścią tej wielkiej machiny, którą zawiaduje Gaba. I świetnie jej to wychodzi. Wybrała dojrzałych muzyków, którym sytuacje kryzysowe zdarzają się rzadko. I nawet w niesprzyjających sytuacjach są w stanie zagrać dobry koncert.

Reklama


O Meli Koteluk:
Tomasz Krawczyk "Serek" (gitarzysta, na zdjęciu drugi od lewej): Podstawowa różnica między zespołem całkowicie męskim a koedukacyjnym to żart, które w męskim gronie bywają po prostu garnizonowe, choćby nie wiem, jak intelektualne towarzystwo sie zebrało. Jak wchodzisz w męski świato, to jednocześnie wkraczasz w konwencję rubasznego dowcipu. Jeśli w zespole są kobiety, to faceci trochę bardziej kontrolują swój język. Ale akurat w przypadku wulgaryzmów lubię równowagę i raczej nie oszczędzam dziewczyn. Jeśli mam coś ochotę powiedzieć, to mówię, żeby nie było, że nagle robimy dwór księżniczek.
Gdybym miał opisać Melę, powiedziałbym, że to prawdziwa artystka obdarzona charyzmą. Potrafi nawiązać bardzo silną więź ze słuchaczami. Mela bardzo dba o detale - od etapu wymyślania piosenek, po aranżację, scenografię i oprawę świetlną.
Jest wiele rodzajów wokalistów, ale z grubsza dzielę ich na dwie grupy: takich, których rozumiem, ale ich przekaz do mnie nie trafia i tacy, którym wierzę. Mela należy do tych drugich. Zdarza się, że poetyki niektórych jej tekstów nie rozumiem, ale i tak za nią idę. Po prostu".
Miłosz Wośko (instrumenty klawiszowe, na zdjęciu pierwszy od prawej): Eteryczność, która przejawia się w muzyce i scenicznym wizerunku Meli, pojawia się także w relacjach zespołowych. Każdy facet w tej grupie jest ojcem, co może nie odbiera nam rockandrolla, ale na pewno ma wpływ na nasz spokój, dystans i umiejętność rozwiązywania problemów. To idealnie łączy się z tym, jak Mela prowadzi nasz zespół. Jest świetną organizatorką, potrafi przewidzieć długofalowe skutki swoich artystycznych decyzji. A może to nie jest umiejętność przewidywania, tylko intuicja?


O Beli Komoszyńskiej:
Tomasz Dąbrowski (gitarzysta, na zdjęciu drugi od lewej): Nic tak nie łagodzi obyczajów jak kobieta w męskim składzie. Z perspektywy czasu uważam, że eteryczność Beli i jej charyzma wokalna bardzo nas zainspirowały do poszukiwania wspólnego języka, stylu i brzmienia, zupełnie innego niż ten, do którego przywykliśmy. Dla mnie najważniejszy jest komfort psychofizyczny Beli. W trasie dużo rozmawiamy, przeżywamy. Sorry Boys to grająca bomba emocjonalna, ale te wyładowania mają ujście właśnie na scenie. Silne emocje czasami powodują tarcia. Nie wiem, czy bez nich powstawałyby jakiekolwiek dźwięki w sali prób. Profesjonalny dystans to najgorszy ze stanów jaki mógłbym sobie wyobrazić grając w zespole.
Piotr Blak (gitarzysta, na zdjęciu pierwszy od lewej): To, że znaleźliśmy Belę to nadal dla mnie magia. Napisałem ogłoszenie w internecie i odpowiedziała tylko jedna osoba – ona. Jak się potem okazało mieszkaliśmy bardzo blisko siebie. Jeszcze tego samego dnia, późnym wieczorem spotkałem się z Belą i tak spotykamy się i gramy do dziś. Jest dla mnie niezwykłą i bardzo ciekawą osoba. Nigdy nie musiała się wkupować w niczyje laski. Wystarczy, że jest sobą.
Maciej Gołyźniak (perkusista, na zdjęciu pierwszy od prawej): Kobieta w zespole tonuje wiele zachowań. Powoduje ten nieco „elektryczny” stan gotowości do pomocy w każdym aspekcie współpracy. Zdecydowanie instynkty opiekuńcze zdają się brać górę. Dbamy o to, żeby Bela mogła się wyciszyć zanim wyjdzie na scenę, w końcu bierze na siebie całe odium kontaktu z publicznością i werbalizuje nasz przekaz. Jesteśmy bezlitośni dla wszelkiej maści poklepywaczy czy żartownisiów, tak pod sceną jak i na jej zapleczu. Czas przed koncertem jest święty. Czy to oznacza, że traktujemy ją jak siostrę? Pewnie tak. Na pewno jak bliską osobę. Znamy się wszyscy, znamy swoich parterów. Mamy taką tradycję, że jedna próba wiosną i jesienią są otwarte dla bliskich, managementu, wydawcy i przyjaciół. Wtedy przygotowuję dla wszystkich BBQ i gotuję, co pasjonuje mnie od wielu lat. Próby przenoszą się na zewnątrz i zamiast instrumentów w ruch idą sztućce.

Reklama

O Kari:
Ryan Carins (Australia), gitarzysta, autor tekstów, na zdjęciu pierwszy od lewej: Jesteśmy jak wielka rodzina braci, w której Kari to jedyna siostra. Wiemy, że jest silna i może wiele znieść, ale i tak wzbudza u wszystkich opiekuńcze instynkty. Czasem nie łapie naszych żartów, ale bardzo dużo się razem śmiejemy. Jest świetną liderką, ma sprecyzowane pomysły dotyczące dźwięków, obrazów, historii. Gram jeszcze w dwóch innych zespołach: The Coopers i Modo Stare, w których też jest tylko jedna dziewczyna. Niestety, wiem, że to nie jest normą. Przemysł muzyczny potrzebuje więcej kobiet.
Jon Headley (Wielka Brytania) klawiszowiec, współproducent drugiego albumu Kari „Wounds And Bruises”, na zdjęciu pierwszy od prawej:
Często spotykamy się po godzinach, co sprawia, że granie razem jest dla nas jest jeszcze większym źródłem funu. Kari jest bardzo kreatywna, dobrze się razem czujemy i wnosi do naszego zespołu otoczkę glamour.

Reklama
Reklama
Reklama