„Bliskie arcydziełu”. Serial „Sto lat samotności” to epickie studium miłości, szaleństwa i magii przenikającej codzienną egzystencję
Arcydzieło literatury iberoamerykańskiej i światowej sprzedało się w ponad pięćdziesięciu milionach egzemplarzy i doczekało tłumaczenia na ponad czterdzieści języków. Kiedy „Netflix” ogłosił, że podejmuje się ekranizacji, wśród fanów zawrzało. Bo jak przepisać na język filmowy nielinearną fabułę i realizm magiczny tej epickiej powieści? Tymczasem serial nie zawodzi, tak samo wzrusza i zapiera dech. Krytycy już okrzyknęli go arcydziełem.
- Marta Kutkowska
W tym artykule:
- „Sto lat samotności” – fabuła
- „Sto lat samotności” – hołd dla Noblisty
- „Sto lat samotności” – recenzja
„Wiele lat później, stojąc naprzeciw plutonu egzekucyjnego, pułkownik Aureliano Buendía miał przypomnieć sobie to dalekie popołudnie, kiedy ojciec zabrał go z sobą do obozu Cyganów, żeby mu pokazać lód” – jeśli tak jak ja, czytając to zdanie, macie ciarki, z pewnością łapaliście się za głowę, słysząc, że producenci Netflixa biorą się za ekranizację. Byłam przekonana, że serwis, nomen omen, „epicko” położy ten projekt. Geniusz powieści Márqueza tkwi bowiem w języku, który w zniuansowany sposób portretuje głębię i transcendencję ludzkiego doświadczenia. Jak to przełożyć na filmowy, który przecież dysponuje mniej subtelnymi środkami? A jednak twórcom się udało.
„Sto lat samotności” – fabuła
Po ślubie wbrew woli rodziców kuzynostwo José Arcadio Buendía i Úrsula Iguarán opuszcza rodzinną wieś, by szukać nowego, utopijnego miejsca do życia. Chcą dotrzeć do morza, ale wycieńczająca wędrówka zmusza ich do stworzenia własnej osady. Magiczne Macondo staje się domem dla kilku pokoleń rodziny Buendía i jednocześnie metaforą całej Ameryki Łacińskiej z jej skomplikowaną historią i magią przenikającą żmudną codzienność. Nad rodziną Buendía wisi klątwa samotności i to ona jest głównym bohaterem książki.
Akcja powieści rozciąga się na przestrzeni tytułowych dziesięciu dekad, kolejne pojawiające się w niej postaci noszą te same imiona, narracja jest nielinearna, klimat oniryczny. Ekranizacja wydawała się zatem wyczynem karkołomnym. Ale konsekwencja twórców się opłaciła.
„Sto lat samotności” – hołd dla Noblisty
Sam Márquez przez długi czas odrzucał wszelkie, nawet bardzo lukratywne propozycje przełożenia swojego arcydzieła na mały ekran. W wizję Netflixa uwierzyli za to jego synowie i spadkobiercy: Rodrigo García i Gonzalo García Barcha, którzy stali się także producentami serialu. Nad scenariuszem pracowało troje kolumbijskich scenarzystów: Camila Brugés, Albatros González i Natalia Santa. Serial został w całości zrealizowany w Kolumbii, po hiszpańsku i obsadzony kolumbijskimi aktorami. Powstały dwa fikcyjne Macondo (żeby przedstawić miasteczko w różnych momentach historycznych). I także w Kolumbii uszyto 40 tysięcy strojów z epoki. Tym samym serial staje się hołdem dla ukochanej ojczyzny Márqueza.
„Sto lat samotności” – recenzja
Twórcy musieli jednak pójść na pewne kompromisy względem książkowego pierwowzoru. Postanowili opowiedzieć historię Buendiów w sposób chronologiczny i w ten sposób podporządkować ją regułom języka filmowego. Czy serial na tym traci? Nie. Bo jego siła tkwi w niezwykłym klimacie, jaki udało się stworzyć. A to klimat magii przenikającej codzienne zmagania bohaterów, fatum, które nad nimi ciąży i które z pokolenia na pokolenie bohaterowie sobie przekazują. Mamy tu wielkie namiętności (ach te sceny erotyczne), śmierć, która jest tylko rewersem życia, i samotność, od której żaden z bohaterów nie jest w stanie uciec. Za pomocą światła, pięknych kadrów i lirycznego narratora twórcy zabierają nas do baśniowego świata, gdzie piękno kontrastuje z okrucieństwem, a szaleństwo jest jednym z odcieni miłości. Książkowa saga rodziny Buendiów jest metaforą ludzkiej egzystencji, naszego uwikłania w klątwy przodków i prób zatriumfowania nad własnym losem (tak rzadko udanych). Rodowód pisarstwa Márqueza wypływa z opowieści jego babki, która snuła fantastyczne historie „z kamienną twarzą”. W jednym z wywiadów pisarz przyznał, że przyjęcie jej perspektywy było jedynym sposobem, by opowiedzieć o losie Buendiów.
I ten świat pełen niemal jungowskich symboli, odzwierciedlający uniwersalne pragnienia i największe strachy, udało się zamknąć w ekranizacji. Czy to najlepszy serial w historii? Być może.