„Biały Lotos 3” czyli zbrodnia i karma. W pierwszej scenie pada strzał, a potem napięcie rośnie
Poprzednie dwie serie przygód bananowego jednego procenta w luksusowym kurorcie rozbiły bank z nagrodami i rozkochały widzów na całym świecie. Czy trzecia, tajska część ma szansę powtórzyć sukces poprzedniczek?

Wciąż mamy w pamięci epickie sceny z sycylijskiej odsłony serialu. Wydawać by się mogło, że nic nie jest w stanie konkurować z operową historią Tanyi (z iście operowym finałem). Okazuje się jednak, że Mark White wciąż ma głowę pełną pomysłów. I doskonale wie, gdzie milionerom wbić szpilę tak, żeby zabolało.
„Biały Lotos 3” – pseudoduchowość w pakiecie
Po hawajskiej i sycylijskiej części wybór padł na Tajlandię. Kraj ten to mekka zachodnich turystów, zwłaszcza smutnych, łysych tatusiów (ale tu się zatrzymam, bo nie chcę spojlerować), którzy szukają tam alkoholu, kobiet i oświecenia (kolejność nieprzypadkowa). W pierwszym odcinku poznajemy cały wachlarz egzotycznych (nomen omen) postaci, jak z kapitalistycznego horroru: obrzydliwie bogatego finansistę z wiecznie odurzoną lekami żoną, ich dzieci — uzależnionego od filmów dla dorosłych i siłowni samca alfa, poszukującego swojej drogi nastolatka i oświeconą, zahukaną córkę. Dołączają do nich toksyczne przyjaciółki, wiecznie uśmiechnięte kuguarzyce, które w każdej chwili są gotowe wbić sobie nóż w plecy, oraz tajemnicza para, która raczej się nienawidzi, niż kocha. Na pozór każda z postaci uosabia ziszczony amerykański sen, ale pod wypolerowaną powierzchnią buzują emocje, które lada chwila eksplodują. I właśnie to jest coś, co w „Białym Lotosie” zawsze trzyma przed ekranem: poczucie, że coś się zaraz musi wydarzyć, bo prędzej czy później ktoś pęknie. Zresztą tu twórcy wracają do sprawdzonego myku. Już w pierwszej scenie obserwujemy medytację, którą przerywają strzały. Pytanie tylko, który ze znerwicowanych gości pociągnie za spust. Kontrapunktem dla dramatycznych wydarzeń jest historia Belindy, ekspertki od wellness, którą poznałyśmy w pierwszym sezonie. Tym razem pojawia się ona w kurorcie w charakterze gościa — może dosłownie na własnej skórze przekonać się, jak wygląda życie rozpieszczonych milionerów. Ale i ona będzie musiała zmierzyć się z przyszłością, a być może nawet wymierzyć komuś sprawiedliwość.
„Biały Lotos 3” – czy warto obejrzeć?
W nowej odsłonie dostajemy wszystko, za co pokochaliśmy poprzednie części. Wspaniałe aktorstwo (zwróćcie uwagę na znaną z „Sex Education” Aimee Lou Wood – czujemy, że ta rola to dla niej trampolina do sławy), balansowanie między komedią a dramatem, błyskotliwe dialogi i intertekstualne nawiązania.
W tym sezonie katalizatorem zdarzeń jest tajska duchowość, w „Białym Lotosie” skrojona na zachodnią miarę. Choć wszystko podlane jest wyśmienitym, egzotycznym sosem (spróbujcie nie sprawdzać w czasie seansów lotów do Bangkoku), w tym całym tyglu jak zwykle rozchodzi się o coś więcej niż krytykę zachodniego stylu życia.
Nad bohaterami wisi bowiem fatum (choć pewnie lepiej powiedzieć, że to karma), a wszystko zaczyna się i kończy od wspomnianego wyżej wystrzału. Po obejrzeniu dwóch odcinków mogę powiedzieć, że szykuje się kolejny wielki hit.