Reklama

Triumf Beyoncé to dobry moment, by przyjrzeć się amerykańskiej muzyce Południa szerzej. Elvis Presley, The Rolling Stones, Taylor Swift – nie byłoby sukcesu żadnego z nich, gdyby nie rzewne pieśni niewolników czy ballady traperskie. Muzyka popularna ma swoje korzenie w jednym miejscu – na południu Stanów Zjednoczonych.

Reklama
Beyoncé, in a scene from the video for "Formation
Beyoncé w klipie do piosenki „Formation” z albumu „Lemonade” wspomina m.in. miejsca urodzin rodziców, Alabamę i Luizjanę. Oba stany leżą na południu USA.(Fot. materiały prasowe)

„Texas Hold’Em” to teksański klincz. Jaśniej? Najpopularniejsza odmiana pokera. I tytuł piosenki Beyoncé – jednej z największych obecnie artystek. Razem z bal­ladą „16 Carriages” zapowiedziała nimi swój album coun­try podczas Super Bowl, najważniejszego sportowego wyda­rzenia roku w Stanach Zjednoczonych. Utwory wzbudziły dziki entuzjazm wśród fanów, ale też oburzenie wielu wyznawców tego gatunku muzycznego. Szczególnie z południa USA.

„Cowboy Carter” najlepszym Albumem Country 2024 roku

Krążek „Cowboy Carter”, który ukazał się 29 marca 2024 roku – a który został właśnie nagrodzony Grammy za najlepszy albumu country i album roku, to druga część trylogii „Renaissance”. I niby wszystko powinno się zgadzać – Bey pochodzi z południa, z Houston w Teksasie. A jednak jej wypowiedź artystyczna stała się głosem w deba­cie o przynależność muzyki country. Zaraz po Tracy Chapman, której wielki przebój z 1988 roku „Fast Car” został najlepszą piosenką country roku 2023 dzięki coverowi Luke’a Combsa. Pieśń-manifest w ustach białego mężczyzny z południa trafiła w gusta szerokiej publiczności. Do tego stopnia, że kilka miesię­cy temu Chapman stała się pierwszą w historii czarną autorką tekstu z takim wyróżnieniem. Beyoncé natomiast jako pierwsza czarna piosenkarka w historii wylądowała na szczycie listy Billboardu – Hot Country Song. Nie obyło się bez kontrowersji. Stacja radiowa KYKC z Oklahomy odmówiła grania „Texas Hold ’Em”, bo redaktorzy nie uznali utworu za country (zmusili ich do tego słuchacze, padły oskarże­nia m.in. o rasizm). Podobnie jak odrzucono osiem lat temu inną piosenkę Beyoncé – „Daddy lessons” z albumu „Lemonade”.

Beyonce
Fot. materiały prasowe

Można się było spodziewać, że artystka w końcu skupi się na country. Coraz częściej zakładała kowbojskie kapelusze na wielkie wyjścia. Na ubiegłorocznym rozdaniu nagród Grammy miała na sobie personalizowany komplet inspirowany wester­nem, projektu Pharrella Williamsa dla Louis Vuitton. Jej przodko­wie związani byli z kulturą rodeo. Country jest dla Bey częścią jej osobistej ekspresji, bo korzenie tego gatunku to przecież afro­amerykański blues i gospel połączone z białym folkiem. A jed­nak country uważa się dziś w Stanach za muzykę białych, mimo sukcesów czarnych artystów, jak choćby Brittney Spencer, Mickey Guyton czy Linda Martell – pierwsza Afroamerykanka, która zagrała na kultowej scenie Grand Ole Opry w Nashville.

Z Beyoncé są w tym przypadku dwa problemy: po pierwsze – jest obrzydliwie bogata, a country to muzyka klasy pracującej, po drugie – jest czarna. Od kiedy rasa jest w muzyce country tak ważna? Odkąd przywłaszczył ją sobie konserwatywny biały lud. W jego imieniu głos zabierają takie gwiazdy, jak Jason Aldean, który w klipie do piosenki „Try That in a Small Town” w oskarżycielskim kontekście wykorzystał fragmenty programu prawicowej telewizji Fox pokazujące agresywnych protestują­cych podczas marszy Black Lives Matter. Oliver Anthony w tekstach zarzuca elitom i rządowi opiesza­łość i porzucenie potrzebujących. Wśród setek komentarzy pod klipem do piosenki „Rich Men North of Richmond”, odtworzonej na YouTubie już ponad 189 mln razy, czytam komentarz: „To nie bogaci budują ten kraj, tylko my. W krwi, pocie i łzach”. Natychmiast przypo­mina mi się książka „O mułach i lu­dziach. Dzieciństwo w Georgii” Harrego Crewsa. Jej akcja rozgrywa się na prowincji, na południu. W Ameryce, o której mówi się rzadko – Ameryce biedy. O niej przecież jest country.

Narodziny Country

Codzienne życie, patriotyzm, rodzi­na, złamane serca (nic dziwnego, że po każdych miłosnych perturbacjach Taylor Swift nagrywała płytę), zma­ganie się z systemem. Grzech, odku­pienie, walki z samym sobą. Jest sentymentalnie, bywa poli­tycznie. Szczególnie od lat 60. XX wieku, gdy country stało się konserwatywną odpowiedzią na kontrkulturę, ruch antywojen­ny i rock and rolla, a republikański prezydent USA Richard Nixon zaczął zapraszać muzyków na oficjalne wizyty do Białego Domu.

Głos wsi i zapomnianych miasteczek stał się prawdziwą Ameryką (stacje country są najczęściej słuchanymi podczas po­południowego szczytu komunikacyjnego). Kilka lat temu w po­szukiwaniu materiału do książki „Ku Klux Klan. Tu mieszka mi­łość” na południową prowincję dotarła reporterka Katarzyna Surmiak-Domańska. Podczas rozmowy z jedną z par wyznają­cą ideologię białego suprematyzmu dowiedziała się, że odrzu­cają czarną muzykę Elli Fitzgerald czy Louisa Armstronga, bo to rozrywka, a ta „służy odchyleniu od norm moralnych”. Co inne­go country: „W tym jest jakiś wartościowy przekaz, promowanie pewnych wartości. Okazuje się, że Johnny Cash jest »fine«. Willie Nelson też, a Dolly Parton nawet bardzo, bardzo. Elvis Presley również jest super. Natomiast Janis Joplin już nie. Bo to kultura narkotyków” – pisze Surmiak-Domańska.

Jest tylko jeden problem. Country, które powstało mniej wię­cej w latach 20. ubiegłego stulecia, oprócz ballad kowbojskich i traperskich ma też czarne korzenie. A te wyrastają z bluesa.

Czarny jak blues

Zdrada, żal, zawodzenie, samotność, podróż, wolność, nierów­ności rasowe i społeczne. To bluesowe tematy, którym akompa­niuje harmonijka ustna, fortepian, gitara. To muzyka stworzona przez czarnych Amerykanów z południa, a jej początki sięgają negro spirituals – powstałych ze wspólnego czytania biblii, czy tzw. work songs – pieśni pracy (nawoływanie przez lidera i odpowiadanie przez tłum) popularnych na plantacjach bawełny. A jeszcze wcześniej ze śpiewów stworzonych w trakcie „kolumn niedoli”, jak nazwał je w książce „Najgłębsze Południe. Opowieści z Natchez” Richard Grant. To marsze niewolników na targi, na których mieli być sprzedawani. Piosenki były jedynym no­śnikiem ich historii i emocji – niewykształconych, niepiśmiennych, ale pragnących przekazać swoją opowieść kolejnym pokoleniom.

A supervisor on horseback watches over workers on a cotton plantation near Dallas, Texas, circa 1895. (Photo by Keystone/FPG/Archive Photos/Getty Images)
Źródłem bluesa i jazzu są między innymi tzw. "work songs" niewolników z plantacji bawełny (Fot. materiały prasowe)

Blues (od blue – od ang. terminu blue devils czyli czarne myśli) rozwinął się w XIX wieku, po wojnie secesyjnej, która choć zniosła niewolnic­two, to zrodziła klansmenów (członkowie Ku Klux Klan) i segregację. O tym opowiada pieśń prote­stu Billie Holiday „Strange Fruit” z lat 30. XX wieku, uznana przez magazyn „Time” za najważ­niejszy utwór stulecia. Billie (choć pochodziła z północy) śpiewała, że „drzewa na południu wy­dają dziwne owoce”. Były nimi wiszące na kona­rach ciała ofiar białych suprematystów – Thomas Shipp i Abram Smith.

Auditorium, 1949. (Photo by John Kisch Archive/Getty Images)" classes=""] Auditorium, 1949. (Photo by John Kisch Archive/Getty Images)" classes=""] Plakat zapowiadający koncert Billie Holiday (Fot. Getty Images)

Tak rozpoczęło się bluesowe szaleństwo: B.B. King w Memphis, którego ubóstwiał Elvis Presley, Muddy Waters, Chuck Berry… Jest nawet polski akcent – popu­laryzacją gatunku zajął się Leonard Chess, czyli Lejzor Szmuel Czyż, który założył znaną wytwórnię Chess Records. Wydawali w niej wymienieni wyżej muzycy. I to dzięki ich pły­tom warsztat gitarowy zdobywali Eric Clapton, Jimmy Page z Led Zeppelin czy Jeff Beck – wielcy brytyjscy rockmani. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że bez bluesa nie by­łoby jednej z największych grup wszech czasów – The Rolling Stones. Gdyby nie Waters i Berry, których płyty trzymał pod pachą Mick Jagger, gdy na stacji w Dartford spotkał Keitha Richardsa, ten nie zwróciłby uwagi na winyle i może nie rozpo­cząłby pogawędki?

Elvis Presley czerpał z czarnej muzyki Południa, m.in. B.B. Kinga. Współtworzył rock'n'rolla
Elvis Presley czerpał z czarnej muzyki Południa, m.in. B.B. Kinga. Współtworzył rock'n'rolla (Fot. Getty Images)

Była połowa lat 50., gdy zaczęła się kształtować uprosz­czona forma oparta na bluesie – rock and roll właśnie… Ale zanim się to stało, z bluesa czerpał jazz.

Cały ten jazz

Nowy Orlean w Luizjanie. Właśnie tu powstał jazz. W tym samym czasie, gdy urodził się Louis Armstrong – wybitny trębacz. Ten sam, który kilkadziesiąt lat później zaśpiewa o pięknym świecie, w jakim przyszło mu żyć („What a Wonderful World”). Jazz wychodził z zakamarków szalenie niebezpieczne­go, ale barwnego miasta. Był wynikiem połączenia ragtime’u z bluesem oraz mocnymi wpływami afrykańskimi i europejski­mi. Grywano go często na ulicach czy podczas pogrzebów. A jego rozkwit przypadł na lata 20. XX wieku, nazwane Wiekiem Jazzu.

Jazz był wolnością – z pożądaną improwizacją i nową techniką wokalistyki. Armstrong – śpiewający scatem – był w niej rewolucyjny. Stał się tak potężnym gwiazdorem, że w 1949 roku trafił na okładkę „Time’a”. Wciąż były to jednak czasy segregacji – po koncercie oklaskiwanym przez białych, czarni wykonawcy nie mogli ani jeść w tych samych restaura­cjach, ani spać w tych samych hotelach. Mieli oddzielne toa­lety (obrazuje to film „Green Book” w reż. Petera Farrelly’ego). Upokorzenia przerwały dopiero lata 60. XX wieku i ustawa o prawach obywatelskich.

Do jazzmanów wkrótce dołączali biali, wybitne nazwiska jak Artie Shaw, Glenn Miller, Frank Sinatra, Chet Baker, Dave Bruebeck, Benny Goodman. Pamiętali i pamiętają o korze­niach gatunku.

Na Południu bez zmian?

W żadnej dziedzinie kultury Ameryka nie ma tylu zasług dla świata, co w muzyce. I to przede wszystkim jej Południe. Blues i jazz stały się podstawą kolejnych nurtów muzycznych – od rock and rolla, przez rhythm and bluesa po pop. To Południe wydało na świat takie gwiazdy, jak Tina Turner, Cher, Nat King Cole, Elvis Presley, Dolly Parton, Justin Timberlake, Britney Spears, Beyoncé, Taylor Swift czy Brittany Howard z Alabama Shakes. Z Teksasu pochodzi założony przesz Adriana Quesadę i Erica Burtona ze­spół Black Pumas, który święci triumfy na listach przebojów, wra­cając do psychodelicznego soulu i rhythm and bluesa. I rozko­chując na nowo w południu nie tylko Stany, ale i Europę.

Taylor Swift być może nigdy nie cieszyłaby się taką popular­nością, gdyby nie zaczynała od country. Miała 16 lat, gdy jej album „Taylor Swift” odniósł ogromny sukces i przez 275 tygodni utrzymywał się w 200-tce Billboardu. Po kolejnej płycie „Fearless” zgarnęła Grammy jako naj­młodsza artystka w historii. Blond dziewczyna z gitarą – typowa amerykańska „sweetheart”. Skąd jej feno­men? Pisze i śpiewa o miłości, stracie, tęsknocie – tym, na czym country opiera swój sukces od początku. Słuchacze są wierni, współodczuwają. Każdy związek artystki przeżywają razem z nią. Każdy rozkwit, każde rozstanie. Taylor jest dla ludzi. Więcej – jej zdanie jest tak istotne, że wpływa na wybory polityczne. Z badań przeprowadzonych dwa lata temu przez firmę Morning Consult wynika, że ponad 50 proc. dorosłych Amerykanów deklaruje się jako jej fani, donosi „Forbes”. To ogromna siła.

Taylor Swift
Taylor Swift zapełnia stadiony. Wg wyników badań Morning Consult ponad 50 proc dorosłych Amerykanów deklaruje się jako jej fani (Fot. Getty Images)

To już kolejny rok, który nie tylko muzycznie, ale i w modzie pchnie nas w objęcia amerykańskiego pasa biblijnego z jego trudno­ściami, jak i otwartością (znakomita piosenka country „In Your Love” Tylera Childersa, której klip opowiada historię miłosną dwóch górników). Pokazy mody – od Louis Vuitton, przez Valentino po Bode zdradzają jeden kierunek – western.

Reklama

A co z Beyoncé? Jak pisze w swojej książce Surmiak-Domańska przywołując słowa aktywisty Wade’a Wattsa: „Żeby grać piękną muzykę, trzeba nauczyć się używać zarów­no białych, jak i czarnych klawiszy”.

Reklama
Reklama
Reklama