Reklama

A co, jeśliby zebrać w jedno wszystkie swoje strachy, rozczarowania, pragnienia, gorycze, smutki i zawody? Jaki potwór powstanie? I czy damy radę stawić mu czoła? Trudno się nad tym nie zastanawiać, bo nieustająco mierzymy się z codziennością. Ile nas to kosztuje, wiemy tylko my sami. Wie to też Vincent – lalkarz, twórca programu dla dzieci „Good Day Sunshine”. Wymagający ojciec i trudny mąż. Bohater serialu „Eric”, nowej produkcji Netfliksa. I to właśnie tytułowy Eric – niebiesko-kremowy potwór – staje się emanacją wszystkiego, co w życiu Vincenta najtrudniejsze i najstraszliwsze.

Reklama

Grany przez Benedicta Cumberbatcha artysta traci kontakt z rzeczywistością, gdy ta zaczyna go przerastać. Ale to właśnie mary sprawiają, że powoli odnajduje w niej siebie. Jest tylko potrzebny ten moment graniczny – zaginięcie dziewięcioletniego syna Edgara (Ivan Morris Howe), by zmanierowany, nadużywający alkoholu mężczyzna spróbował zmienić swój świat. Ta ucieczka w sferę fantazji, która z bujaniem w obłokach ma niewiele wspólnego, za to może wpłynąć na życie codzienne, zastanawia mnie na tyle, że pytam Cumberbatcha, czy zdarza mu się zatapiać w marzeniach. – W pracy robię to cały czas. Na tym – zdaje się – rzecz polega, by wprowadzić się w zupełnie inny stan. Chodzi o tworzenie światów, by wyzbyć się nudy, znaleźć miejsce, w którym mógłbym ćwiczyć wyobraźnię. Czy uciekam w marzenia? Potrafię stracić kontakt z rzeczywistością? Mam wewnętrzne życie, które ujawnia się w moich podświadomych rozważaniach? Tak, oczywiście. Jak my wszyscy, w końcu jesteśmy ludźmi. A to jeden ze wspanialszych aspektów naszego wspólnego doświadczenia.

Zaczynam węszyć podobieństwa między Benedictem a granym przez niego Vincentem, bo jak sam mawia, „w sztukach, w których gra, nie ucieka od siebie całkowicie”. Jednak szybko przestaję. Cumberbatch jeszcze przed spotkaniem zastrzega sobie prawo do nieudzielania odpowiedzi na pytania o życie prywatne. Wystarczy wiedzieć, że jest ojcem trzech synów i mężem reżyserki teatralnej i operowej Sophie Hunter. Choć jeszcze kilka lat temu jego wywiady wyglądały inaczej, dziś się pilnuje. – Nie chcę powiedzieć niczego niestosownego, co potem z żarliwą przyjemnością wykorzystają tabloidy – słyszę w pewnym momencie naszej rozmowy. Chodzi w tym nie tylko o chronienie własnej integralności, lecz także o spoczywającą na aktorze odpowiedzialność za najbliższych. Cumberbatch i jego rodzina kilkukrotnie padli ofiarą stalkerów, m.in. kobiety zostawiającej regularnie w skrzynce Benedicta zagadki inspirowane „Sherlockiem”, czy szefa kuchni restauracji pięciogwiazdkowego londyńskiego hotelu, który dokonał ataku z nożem na dom. Skończyło się na strachu. I sądowym zakazie zbliżania się do artysty i w okolice miejsca jego zamieszkania.
Jest za to mnóstwo tematów, które chętnie porusza. A że należy do grona najwybitniejszych aktorów tzw. średniego pokolenia, największą przyjemność sprawia mu mówienie o pracy.

Cumberbatch 19 lipca skończy 48 lat. Siedzi przede mną, po drugiej stronie ekranu komputera, ubrany w stylu brytyjskiego dżentelmena – biała koszula i szara marynarka z elegancko wetkniętą błękitno-beżową poszetką. Jej kolor przypomina odcień futra serialowego potwora Erica. Z uwagą słucha każdego pytania. Kąciki ust lekko drgają, można powiedzieć „po angielsku”, gdy wspominam jego wybitne role teatralne, m.in. we „Frankensteinie” w reż. Danny’ego Boyle’a. Premiera odbyła się w 2011 roku w Królewskim Teatrze Narodowym. Spektakl był o tyle interesujący, że Cumberbatch i jego sceniczny partner, Jonny Lee Miller, zamiennie występowali w rolach Monstrum i Victora Frankensteina. Za swoją grę Benedict został uhonorowany Nagrodą Laurence’a Oliviera przyznawaną przez Zrzeszenie Teatrów Londyńskich. To najbardziej znaczące brytyjskie wyróżnienie teatralne, odpowiednik amerykańskiej Tony Award.

W serialu „Eric”Cumberbatch gra Vincenta, artystę lalkarza, który gubi kontakt z rzeczywistością po zaginięciu swojego dziecka. Do obejrzenia na Netfliksie.

Nic dziwnego, że w teatrze Cumberbatch czuje się jak ryba w wodzie. Tuż po studiach zaczynał od produkcji szekspirowskich. Scena kusi, bo jest nieprzewidywalna. To żywy organizm. Niezależnie od tego, czy mowa o teatrze klasycznym, czy lalek. A te odgrywają ważną rolę w serialu „Eric”. Przypominają odrobinę mieszkańców legendarnej Ulicy Sezamkowej, a trochę muppety. Zresztą Cumberbatch przyznał, że tuż przed wejściem na plan oglądał film dokumentalny o Jimie Hensonie, lalkarzu i twórcy tych słynnych kukiełek. Badał też świat mrocznego Nowego Jorku lat 80. – miasta nastawionego na karierę, wyścig szczurów i nieumiejętne łatanie ran powstałych przez upadek ideałów dzieci kwiatów i konsekwencje wojny w Wietnamie. Miasta opanowanego przez epidemię AIDS, walkę o prawa osób nieheteronormatywnych i topiącego się w kryzysie społecznym. Uwagę aktora zwrócił dokument „Mroczne dni” z 2000 roku o osobach w kryzysie bezdomności mieszkających nieopodal Penn Station w Nowym Jorku, przy torach kolejowych. To tam, w podziemiach, serialowy Vincent, będzie szukał śladów swojego syna Edgara. Kocha go. Okazuje mu to, jak umie. Choć jest w tym masa ułomności.

Chłopiec musi być czujny. Ojciec rzuca wyzwania albo cytaty mistrzów. Zadaniem Edgara jest odgadnąć, kto jest ich autorem. Kilkukrotnie w serialu pada maksyma zapisana przez Lwa Tołstoja: „Każdy myśli o zmienianiu świata, ale nikt o zmienianiu siebie”. Pytam Benedicta, czy sam na co dzień lub w ważnych momentach życia sięga po istotne z jego punktu widzenia mądrości. Czy ma swoje ulubione? – Teraz, gdy mnie o to pytasz, mam w głowie pustkę. Jestem w tym najgorszy. Niedawno pewien dziennikarz muzyczny chciał się dowiedzieć, czego obecnie słucham najczęściej. I zamurowało mnie – uśmiecha się Cumberbatch. – Są słowa, które mnie uderzają. Nie mogę powstrzymać ich mocy. Jak te: „Należy upraszczać, upraszczać”, z tego, co pamiętam wypowiedział je David Thoreau (pełny cytat: „Ten, komu się powiedzie, musi naprawdę być dobrym rachmistrzem. Należy upraszczać, upraszczać” – przyp. red.). Cytat wisiał na ścianie w miejscu, w którym mieszkałem z rodziną jeszcze nie tak dawno temu. Staram się sprostać zapamiętaniu wartościowych rzeczy, ale za każdym razem polegam. Nie mam więc jednej, sprawdzonej maksymy. Ale wiesz, bądź dobry, uprzejmy, odważny, inny. To jest ważne. Taką lekcję wyciągnąłem z „Erica”.

Cumberbatch dorastał w zupełnie innym otoczeniu niż grany przez niego Vincent. W kochającej rodzinie z wyższej klasy średniej. Jego ojciec Timothy Carlton jest aktorem teatralnym i telewizyjnym, matka Wanda Ventham popularną aktorką szklanego ekranu. Z synem zagrali w serialu „Sherlock” – rodziców genialnego detektywa. Był 2010 rok, a produkcja BBC w końcu przyniosła nieco zniecierpliwionemu, ponadtrzydziestoletniemu Brytyjczykowi upragnioną sławę. Ale wielki talent, wytrwałość i dobór różnorodnych ról, o jakie starał się przez lata, przyniosły efekty. Wkrótce zagrał m.in. w „Zniewolonym”, „Sierpniu w hrabstwie Osage” czy „Star Treku”. A w 2014 roku pierwszy raz trafił na listę najbardziej wpływowych ludzi magazynu „Time”. Na dodatek za zasługi dla kultury odznaczono go Orderem Imperium Brytyjskiego. Jednak realną władzę w świecie kinematografii zdobył, dołączając w 2016 roku do Filmowego Uniwersum Marvela jako główny bohater hitu kasowego „Doktor Strange”. Do tej pory wystąpił w produkcjach stajni sześciokrotnie. A to jeszcze nie koniec serii.

I choć nie lubi opuszczać rodziny, jeśli naprawdę wierzy w jakiś projekt, angażuje się w niego całym sobą. Tak było z „Erikiem”, do którego zdjęcia powstawały w Budapeszcie, czy oscarowymi „Psimi pazurami” nagrywanymi w Nowej Zelandii. Za rolę Phila Burbanka w tym westernie Cumberbatch został zresztą nominowany do nagrody Akademii. I choć to o pracy lubi mówić najwięcej, zabiera też głos w sprawach ważnych społecznie, jak walka o prawa człowieka, społeczności LGBT+. Mówi o sobie „feminista”. Działa w wielu fundacjach i organizacjach pozarządowych wspierających chorych, dzieci, osoby w kryzysie uchodźczym. W 2016 roku był jednym z 280 przedstawicieli świata kultury, którzy opowiadali się za pozostaniem Wielkiej Brytanii w strukturach Unii Europejskiej. Trzy lata później w serialu „Brexit” zagrał Dominica Cummingsa, stratega politycznego, który przewodził kampanii „Vote Leave” (głosuj za wyjściem).

Jaką moc ma kultura w obliczu tak ważnych zmian, którym dziś jest poddawany świat? Czy powinna być przedmiotem zainteresowania politycznego? Od wybuchu wojny w Ukrainie polskie placówki unikają wykonywania dzieł rosyjskich kompozytorów czy pisarzy, jak wspomniany już Tołstoj, Czajkowski, Czechow. – Nie wiem, czy będę w stanie oddać temu tematowi jakąkolwiek sprawiedliwość. To skomplikowane – kręci głową Cumberbatch. – Rozumiem oburzenie ludzi, to, jak są wściekli, zranieni, zniszczeni wojną w Ukrainie. Mogę sobie tylko wyobrazić, co ta sytuacja oznacza w krajach sąsiednich. Jesteśmy częścią Europy i mimo tego, co przyniosło głosowanie w 2016 roku (brexit – przyp. red.), nadal Europejczykami. To, co dzieje się na kontynencie, ma wpływ na Wielką Brytanię. Odczuwam spór, czy tę sztukę pokazywać, czy nie. Ale sztuka potrzebuje swojego miejsca. Cenzura zaś jest formą przemocy i może być bardzo niebezpieczna. Rozumiem powody, dla których ludzie zdecydowanie nie chcą oddawać przestrzeni kultury na cokolwiek, co ma związek z tożsamością przeciwnika. Warto jednak pamiętać, że są miliony Rosjan i masa rosyjskich artystów objętych sankcjami, którzy nie zgadzają się z działaniami Putina i jego reżimu. Jeśli całkowicie usunie się wszelkie więzi z rosyjską kulturą, może dojść do niebezpiecznej sytuacji zignorowania tych głosów, a to byłoby tragiczne. Uważam, że prawdziwa zmiana systemowa musi nastąpić od wewnątrz. Wiesz, zazwyczaj jestem zwolennikiem walki z problemem, zaczynając od jego trzewi, nie wykluczając go i mu nie zaprzeczając. Bo jeśli nie zapoznamy się z „innym”, jeszcze bardziej nas to spolaryzuje. A wystarczy, że już żyjemy w bardzo spolaryzowanym świecie.
Zdjęcie: Robbie Lawrence/The New York Times/East News

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama