Reklama

Artura Rojka nie trzeba przedstawiać, ale gdyby ktoś jednak miał wątpliwości, to jeden z czołowych artystów w Polsce, który ponad 30 lat temu założył kultowy zespół Myslovitz. W międzyczasie powołał do życia pierwszy w Polsce festiwal muzyki alternatywnej OFF Festival Katowice, nad którym sprawuje pieczę jako dyrektor artystyczny od 18 lat. Po odejściu z Myslovitz nie zwolnił tempa, wręcz przeciwnie. Właśnie pracuje nad trzecim solowym albumem i biorąc pod uwagę to, że wciąż udaje mu się zaskakiwać, jego solowe koncerty wyprzedają się do ostatniego biletu, a podczas gościnnego występu Dawida Podsiadły, "Długość dźwięku samotności" Myslovitz śpiewa 100-tysięczny tłum, jest na co czekać. Zanim Artur Rojek wyda kolejny album, finalizuje przygotowania do 17. edycji OFF-a. Rozmawiamy z nim m.in. o tym, jak prowadzi się festiwal muzyki alternatywnej w Polsce, dlaczego to tak duże wyzwanie i co utkwiło mu w głowie najbardziej.

Reklama

Aleksandra Jóźwiak, ELLE.pl: Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację, w której podczas tegorocznego OFF Festivalu musisz wybrać tylko jeden koncert. Na który się wybierasz i dlaczego?

Artur Rojek: To pytanie nie powinno być kierowane do mnie. Dlatego, że ja z jednej strony jestem dyrektorem artystycznym festiwalu, a z drugiej jestem też fanem, którego interesuje zbyt dużo, więc zawsze unikam odpowiedzi na tego typu pytania. Jest to bardzo trudne, dlatego że żaden z artystów nie jest przypadkowym wyborem. Gdybym jednak naprawdę musiał, byliby to Future Islands. Powód jest prosty. Chciałbym zobaczyć jak grają “Seasons” na żywo. Samuel T.Herring wokalista zespołu to dla mnie duża inspiracja sceniczna. Jednak nikomu bym nie radził wybierać tylko jednego koncertu.

W tym roku odbędzie się już 17 edycja OFF-a, na którym co roku pojawiają się artyści, którzy tworzą historię szeroko pojętej muzyki alternatywnej. Jak z twojej perspektywy zmieniał się ten festiwal na przestrzeni lat?

W 2006 roku Polska jako rynek koncertowy, zaczęła się dopiero otwierać. Z perspektywy zagranicznych zespołów z pustyni staliśmy się urodzajną ziemią z ogromnym potencjałem. Dynamicznie rozwijający się internet dał nam dostęp do serwisów muzycznych z całego świata. Myślę, że był to czas, w którym tacy jak ja chcieli nadrobić stracony czas. Wcześniej, żeby zobaczyć swój ulubiony zespół, musiałem jechać do Berlina. Co prawda byliśmy jeszcze w momencie przedstreamingowym, ale już wtedy ilość informacji na temat muzyki zaczęła być ekstremalnie większa niż wcześniej. Interesowałem się muzyką od dziecka. To moja największa pasja. O tym, że ciągnie mnie na scenę, dowiedziałem się dopiero, kiedy byłem już na studiach. Wcześniej byłem zagorzałym fanem kolekcjonującym kasety i płyty cd. Gromadzenie wiedzy o muzyce było jedyną rzeczą, która nie wymagała ode mnie żadnego wysiłku, była czymś naturalnym. Uwielbiałem odkrywać a potem zarażać tym swoich kumpli. Mam to do dzisiaj.

W latach dwutysięcznych, kiedy Myslovitz wydał płytę w 28 krajach i zaczęliśmy koncertować za granicą, mieliśmy okazję grać na całym świecie. Po raz pierwszy w życiu graliśmy prawdziwe festiwale. Wtedy zobaczyłem, jak wygląda takie przedsięwzięcie od kuchni. Miejsca, które odwiedzaliśmy były bardzo różnorodne. Od festiwali showcasowych jak Eurosonic przez Montreaux Jazz, Paleo czy Gurten w Szwajcarii po T In The Park w Szkocji albo Bizzare w Niemczech. Z perspektywy fana to było dla mnie raj. Nie mogłem uwierzyć, że mam garderobę obok Sonic Youth, Iana Browna albo Paula Simona, patrzę jak w ping ponga na backstage’u grają goście z Beta Band, a w namiocie cateringowym siedzę przy stoliku obok Jonathana Donahue z Mercury Rev. Robiłem notatki i karmiłem tym, co widziałem, swoją wyobraźnię. To był główny element, który spowodował, że zacząłem te marzenia przekładać na realia.

Wymyśliłem festiwal, na który sam chciałbym pójść i zakładałem, że jest jeszcze kilka takich osób. Zacząłem ostrożnie, bo nauka i wyobrażenia, jakie przywiozłem ze świata, musiała być zweryfikowana przez realia. Ale już od trzeciej edycji OFF miał zbudowany line-up, który składał się z ponad 100 zespołów, z czego 70% to zespoły zza zagranicy. Do dzisiaj przerobiliśmy blisko 2000 koncertów.

Festiwal dynamicznie się rozwijał. W 2011 roku zdobył tytuł Najlepszego Festiwalu w Europie. W 2014 roku magazyn TIME umieścił nas na liście 14 Najlepszych Festiwali Muzycznych na świecie. To samo zrobił Guardian trzy lata później. W okolicach 2013-2014 ogromne zainteresowanie festiwalami spowodowała, że zaczęło pojawiać się mnóstwo innych wydarzeń. Niektóre z nich były bardzo jakościowe, a inne były tylko określane nazwą „festiwal”, w rzeczywistości będąc zwykłymi plenerowymi imprezami o charakterze dni miasta. Już nie byliśmy jednym z czterech, a jednym z dwudziestu. Przetrwaliśmy ten okres. Potem przyszła pandemia. OFF Festival Katowice należy do organizacji Europe Festivals, która zrzesza najważniejsze festiwale w Europie. Na naszych spotkaniach zoomowych w tamtym czasie mało kto wierzył, że potrwa to dwa lata.

Nastroje na początku były wesołe i panowało przekonanie, że za miesiąc będzie po sprawie. Nie wszyscy po pandemii byli w stanie wrócić. Nam się udało. Pierwsza po pandemiczna edycja była ogromnym sukcesem. Kryzys pojawił się rok później. Wzrost kosztów produkcji, cen artystów, zubożenie społeczeństwa, ogromna ilość nowych imprez o podobnym charakterze spowodował spadki sprzedaży u niektórych nawet o 50%. To też przetrwaliśmy. W ubiegłym roku OFF znalazł się na liście pięciu najbardziej wartościowych marek festiwalowych w Polsce. Dzisiaj, do tego wszystkiego, z czym mierzyliśmy się w ubiegłych latach, dochodzi moda na koncerty stadionowe. Każdego roku pojawia się coś z czym musisz walczyć, ale pomimo tego, że nigdy nie było łatwo, festiwal jest pełen zmiennych i cały czas czymś nas zaskakuje. Dzięki tym wszystkim wyzwaniom, które za nami i doświadczeniu jakie mamy, pomimo tego, że jest to ekstremalnie odpowiedzialna i ciężka praca, robimy to dalej. Ja nigdy nie zakładałem, że będę robił ten festiwal przez 18 lat.

Pomimo tych wszystkich zmian i ewoluowania rynku rozumiem, że misja, która przyświecała na samym początku, czyli że tworzysz festiwal, na który sam chcesz pójść i dokonujesz jakiejś selekcji pod siebie, towarzyszy ci dalej?

Zdecydowanie tak, chociaż przez tę ogromną ilość muzyki, nie jest to dla mnie tak proste jak wtedy. Nie chodzi o fakt, że zmniejszyła mi się siła przerobowa, tylko to jest naprawdę ogromna ilość i już nie działa jednym strumieniem. Mamy różne grupy odbiorców. Często odkrywam zespół o milionowych zasięgach, o którym wcześniej nigdy nie słyszałem. Panuje bardzo dynamiczna rotacja. Viral na Tik Toku tworzy gwiazdę z dnia na dzień, po czym gwiazda szybko znika i pojawia się ktoś nowy. Wyzwaniem dla mnie jest jak to wszystko sklasyfikować, jak wyselekcjonować z takiej dużej ilości rzeczy, które szybko się zmieniają , jak trafić do tych rozwarstwionych grup i czego oni potrzebują? Zawsze panowało przekonanie, że żeby coś osiągnąć, trzeba się komercjalizować. Ja zawsze szedłem w drugą stronę. Chciałem osiągnąć sukces, ale nie chciałem robić tego w standardowy sposób. Myślę, że już tak będzie do końca.

Na pewno jest wiele chwil, które zapadły ci w pamięć podczas trzymania pieczy nad OFF-em, ale może jest jedna rzecz, która jako pierwsza przychodzi ci do głowy? Która wydarzyła się na tym festiwalu i zostanie z tobą już na zawsze?

Z zeszłego roku to był na pewno występ Tamino czy Confidence Man. Dwa lata temu niezwykłym przeżyciem dla mnie był koncert Arooj Aftab. Było wiele takich poruszających chwil, ale to co ze mną na pewno zostanie, to edycja z 2016 roku, w którym artyści z różnych losowych powodów zaczęli odwoływać swoje koncerty. Zaczęło się od GZA, potem The Kills, a na końcu Anohni. Działy się też inne rzeczy. Mudhoney stracił po drodze gitary, Masters Musician Of Jajouka sceniczne stroje, ktoś utknął na lotnisku, miał odwołany lot i trzeba było szukać innego połączenia. To było przygniatające, ale nie mogliśmy się poddać. Z jednej strony festiwal sypał się w czasie rzeczywistym, a z drugiej my te rozsypujące się klocki układaliśmy na nowo, przenosząc koncerty z różnych scen, bookując nowe występy etc. To było ogromne wyzwanie i wszystko skończyło się dobrze. Niektórzy uczestnicy nawet tego nie zauważyli :)

Niedawno zakończyłeś trasę “Odrobinę więcej”, po raz kolejny grasz na festiwalu “Letnie Brzmienia”, organizujesz dwa festiwale, OFF i Great September, pracujesz nad kolejną płytą – w jednym z wywiadów wyznałeś, że istnieje szansa na ukazanie się nowego singla po wakacjach. Brzmi jak sporo pracy twórczej, a kiedyś myślałeś o wczesnej muzycznej emeryturze.

Wiesz, gdybym to wszystko, o czym mówisz, robił sam, to by się nie udało. Ja OFF Festival Katowice i Great September w Łodzi wymyśliłem, zajmuję się różnymi elementami, głównie związanymi z kreacją artystyczną, ale bardzo dużą ilość pracy wykonują inni ludzie, którzy ze mną współpracują. Między innymi moja żona Ania, która jest głównym producentem tego festiwalu. Mimo tego, że ma wybitne umiejętności i cechy, potrzebne do takiej pracy, spoczywa na niej ogromna odpowiedzialność. Okres najintensywniejszej pracy przy festiwalach nie trwa przez całe 12 miesięcy, więc pojawiają się chwile, kiedy można robić coś innego. Do 2006 roku, zanim zaczęliśmy realizować OFFa, zajmowałem się tylko pisaniem piosenek i koncertami. Wtedy brakowało mi czegoś jeszcze, więc dołożyłem sobie najpierw inne projekty muzyczne, potem pisanie felietonów i recenzji muzycznych, następnie audycję w radio a na koniec festiwal. Teraz kiedy mamy już dwa festiwale, to mam momenty, że chciałbym wrócić do tego, co było przed 2006 rokiem. Mam taką naturę.

W ostatnich latach sporo mówi się o zachowaniu work-life balance, czyli równowagi między pracą a życiem prywatnym. Czy tobie się to udaje?

Wiesz co, myślę, że takiej idealnej równowagi nigdy nie miałem i chyba nigdy nie będę miał, co nie znaczy że nie znajduje czasu dla siebie. Mam naturę człowieka, który chce robić wiele rzeczy naraz i czasami go to przytłacza, ale jednocześnie wszędzie potrafię znaleźć jakieś przyjemności. W pracy jestem artystą albo promotorem. Wiedząc jak wygląda praca przy produkcji, za sceną, czuję że mam duży komfort w byciu tym pierwszym. W trasie koncertowej mam bardzo dużo czasu. Jestem w hotelu, sam, nikt mi nie przeszkadza. Jadę w samochodzie, mogę spokojnie pracować, słuchać, oglądać, cokolwiek. Od pewnego czasu mam ogromną przyjemność w pisaniu tekstów, czego przez wiele lat nienawidziłem.

Niektóre sprawiające mi radość zajęcia jak np. odkrywanie muzyki, co można byłoby potraktować jako hobby, są jednocześnie moją pracą i pomagają mi budować program artystyczny festiwalu. Myślenie o muzyce , gromadzenie o niej wiedzy, słuchanie czy tworzenie nigdy mnie nie opuszcza. Funkcjonuję tak już od wielu lat i do tego się przyzwyczaiłem. Znajduję też czas na sport, bo w tym duchu wychowywałem się przez 20 lat i mam tę dyscyplinę mocno w życiu zakorzenioną. Najważniejsza jest jednak dla mnie rodzina. To moja podstawa. Bez mojej żony i dzieci moje życie nie miałoby sensu.

Czy jest jakiś koncert, na którym byłeś w tym roku i który absolutnie cię zachwycił?

Byłem na wielu koncertach, ale przede wszystkim swoich. Z innych ogromne wrażenie zrobiły dla mnie dwa stadionowe koncerty Dawida Podsiadły w Chorzowie. Skala jego popularności i sposób, w jaki prowadzi swoją karierę, bardzo mi imponuje.

Nie wiem, czy wiesz, ale piosenka “Długość dźwięku samotności”, którą wykonaliście z Dawidem na tych koncertach, jest wiralem na TikToku.

Wiem, że było tego sporo. Wykonanie tej piosenki z Dawidem było naprawdę czymś wyjątkowym, więc trochę się nie dziwię. W zasadzie jej nie śpiewaliśmy, bo zrobiła to za nas 100 tysięczna publiczność. Wiedzieliśmy, że to będzie, szał ale nikt nie był w stanie przewidzieć że na taką skalę. Wszyscy byliśmy zaskoczeni i bardzo wzruszeni.

Właśnie chciałam zapytać, jakie to uczucie, gdy 100 tysięcy osób śpiewa każde słowo twojej piosenki, ale w takim razie pójdę o krok dalej i zapytam, w czym tkwi siła utworu “Długość dźwięku samotności” i w ogóle twórczości Myslovitz, która jest ponadpokoleniowa? Słuchają tego zarówno osoby, które mają kilkanaście, jak i kilkadziesiąt lat. Wyobrażam sobie, że każdy słuchacz w większym lub mniejszym stopniu, utożsamia się z tymi utworami. Zastanawiałeś się kiedyś nad tym?

Ostatnio zadzwonił do mnie kolega z agencji produkującej filmy i powiedział, że robi coś nowego, chciałby wykorzystać jakąś piosenkę z tamtego czasu i przy okazji powiedział mi: “stary, to, o czym pisaliście w latach 90-tych, to wszystko jest aktualne”. Jak założyłem zespół, nie chciałem pisać piosenek po polsku. Natomiast po jakimś czasie przyszedł moment, w którym postanowiliśmy spróbować. Pamiętam sytuację, w której przyszedł do mnie chłopak i poprosił mnie o coś, powołując się na słowa jednej z piosenek. Wtedy zdałem sobie sprawę, że ludzie traktują to bardzo na serio. Zawsze przykładaliśmy dużą wagę do wszystkiego, z czym się wiązało napisanie dobrej piosenki. Myślę że połączenie talentu wszystkich członków zespołu dało efekt w postaci kilkunastu hitów, które ludzie śpiewają do dzisiaj. W moim życiu największą siłą są emocje. Czasem to mi przeszkadza, ale w byciu artystą bardzo pomaga. Mimo tego, że pisanie to często bardzo czasochłonne, mozolne i doprowadzające do szału zajęcie, efekty jakie po tym zostają dają ci ogromną satysfakcję.

Reklama

Kiedy uda ci się dotrzeć do najgłębszych przestrzeni w sobie i opisać to, co tam jest, to gdy słuchasz tego po 20-30 latach, wiesz że to prawda, że rzeczywiście tak było i często dalej jest. Nigdy nie analizowałem popularności konkretnych utworów, ale bardzo się z tego cieszę, tym bardziej, że sięgają po to też młodsi fani, to jest super.

Reklama
Reklama
Reklama