(uwaga, tekst może zawierać śladowe ilości spoilerów)

Pewnego razu był sobie film.

Film, który obwieszczono przełomowym, jeszcze zanim się ukazał. Film bijący frekwencyjne rekordy i zapełniający kina długo po premierze. Manifest pokoleniowy - jak zwykli określać ten film rodzimi publicyści - opowiadał o trójce księży dalekich od etosu znanego z kart Pisma Świętego. "Ważne, potrzebne dzieło", "Rewolucyjny obraz" - krzyczały nagłówki głównie liberalnych gazet. "Film, który musiał powstać".

Lecz potem zjawił się inny film. Nie tak ordynarnie rozpychający się na gazetowych szpaltach, skromniejszy w zapowiedziach. Film, który w premierowy weekend obejrzało niewiele osób. Jednak to właśnie jego widzowie potrzebowali najbardziej.

Z tym że w tej bajce nikt nie żył długo i szczęśliwie.

"Zabawa zabawa" - najpotrzebniejszy film roku

To miała być niedziela jak każda inna. Po efektywnym nic nierobieniu przyszła kolej na kino. Ja wolałem animowanego "Spider-Mana", ale partnerka upierała się przy "Zabawie zabawie". Skończyliśmy na tym drugim, bo i tak najlepiej pasował nam godzinowo.

Kiedy wchodziłem na salę kinową, nie sądziłem, że o filmie napiszę tekst. Pff, co tam tekst, nie zamierzałem nawet chwalić się swoją obecnością na seansie na InstaStories. W "Zabawie zabawie" jest jednak scena, dzięki której zrozumiałem, że obraz Kingi Dębskiej - choć mamy dopiero styczeń - to najpotrzebniejszy film tego roku. Ukłony dla współwidzów z wyższego rzędu, którzy otworzyli mi oczy.

"Zabawa zabawa" opowiada historię trzech kobiet zmagających się z alkoholizmem. We wspomnianej scenie jedna z bohaterek, podczas delirium, sięga po wódkę schowaną w pralce.

Nic wielkiego? No właśnie, i to jest problem.

Szanowni współwidzowie nagrodzili bohaterkę gromkim śmiechem. Bo to przecież takie śmieszne, kiedy chory i cierpiący człowiek upadla się coraz bardziej, chowając wódkę gdzie popadnie. Oczywiście równie śmiesznie jest, kiedy inna bohaterka - nawalona w sztok - klei się do młodszego kolegi z pracy. To jeszcze nic! Ubaw to dopiero jest, gdy głowa rodziny (trzeźwiejący alkoholik) dowiaduje się, że córka jest w ciąży i w pierwszym odruchu sięga po kieliszek!

HA HA HA!

Daleki jestem od przeświadczenia, że kino z założenia powinno wpływać na postawę, opinie widzów. Ale "Zabawa zabawa" to świetny przykład kina zaangażowanego, które - w przeciwieństwie do wspomnianego na początku "Kleru" - nie epatuje łopatologią. Tam gdzie Smarzowski umieszczał wszystko, co tylko się dało (narodowców nazistów, księża pedofilów, gejów w seminariach), Dębska pozostawia trzy realne kobiety, które równie dobrze mogłyby być naszymi koleżankami.

Nie zgadzam się jednocześnie z tezą, podchwyconą przez wielu recenzentów, że "Zabawa zabawa" to film o alkoholizmie kobiet. To film o uzależnieniu w ogóle. O tym, że jest to choroba, która choć w świadomości publicznej śmierdzi zarzyganym żulem spod płotu, to w rzeczywistości dotyka również twoją sąsiadkę, perfekcyjną buisnesswoman. 

Temat znam doskonale - pewna bardzo bliska mi osoba zmaga się z potwornym uzależnieniem. Wiem jak wygląda codzienność w ośrodkach terapii odwykowej oraz dlaczego bohater grany przez Marcina Dorocińskiego powiedział do swojej filmowej partnerki, że to przede wszystkim ona sama musi chcieć się leczyć.

Ale mnóstwo Polaków nie ma o tym pojęcia (albo nie chce mieć). Nie ma pojęcia, że zabranie bohaterce perfum podczas przyjęcia na terapię zamkniętą to nie ciekawy filmowy greps, ale trzeźwa rzeczywistość. Uzależnienia to, nie licząc chwilowych zrywów (walka z dopalaczami, upicie się jakiegoś posła, nowelizacja ustawy hazardowej), temat totalnie przemilczany. I potem śmiejemy się wtedy, kiedy nie powinnyśmy, głośno zajadając popcorn.

Oczywiście nie twierdzę, że natychmiast każdy z nas powinien ogłosić dożywotnią abstynencję, sam lubię się dobrze zabawić. Trzeba jednak pamiętać, że tam, gdzie jedni widzą kieliszek dobrej zabawy, inni dostrzegają jedyną szansę na przeżycie. A na każde łóżko w luksusowych hotelach przy kasynach, przypada jeden materac w ośrodkach leczenia uzależnień. Ogólnie rzecz ujmując.

"Zabawa zabawa" nie jest filmem wybitnym, ledwie dobrym, czasem przewidywalnym. Ale to nie łopatologiczny i tandetny "Kler" jest przełomową produkcją.

Jest nią obraz Kingi Dębskiej. Bo nawet jeśli jedna osoba na całej sali, zrozumie, że to wszystko jednak nie jest śmieszne, to już będzie wielki sukces.

Uzależnienia istnieją. Nie zbywaj ich śmiechem.