Niedziela, godzina 12.00. Dzwonię. Myślę sobie: będzie kac, może zmęczenie albo zwyczajna niechęć do dłuższej rozmowy. Jest zupełnie inaczej. Już od samego słowa cześć. „Hej. Właśnie grałem sobie w Fifę na playstation, gdy zadzwoniłeś do mnie. Niedziela to taki dzień dla mnie. Uwielbiam tak spędzać czas. Przede wszystkim odpoczywam w domu. Pewnie to przez ten system pracy. Wyjazdy, koncerty, hotele. Było tego bardzo dużo... W pewnym momencie spanie w hotelowym łóżku po prostu nie wystarczy, by się zregenerować, więc kiedy tylko mogę, to wracam do domu. Bardzo cenię sobie ciszę. Potrzebuję jej. Kiedy mam przerwę od koncertów i jakiejkolwiek aktywności muzycznej, to w ogóle nie słucham muzyki. No może poza jazdą samochodem. Ale najczęściej wybieram ciszę. Stronię od ludzi. Nie zapraszam ich do siebie. Głośno jest i tak ma być na koncertach. W domu cenię sobie ciszę”.

Same początki

Głośno zrobiło się o nich za sprawą coveru „Would” grunge'owej grupy Alice In Chains, który zagrali w studenckim klubie „Spirala” w Gliwicach, do którego za moich studenckich czasów chodziło się napić piwa pomiędzy wykładami. Wideo trafiło do netu, gdzie szturmem zdobywało zasięgi. Zachwycali się nimi fani alternatywy, elektroniki czy ciężkich rockowych brzmień.

„Gdy graliśmy z Kubą jeszcze razem w rockowym zespole Clock Machine, w którym ja dalej występuję, mieliśmy duże parcie na sławę — nie kryje Igor. — Chcieliśmy, by nas zauważono, ale nie wychodziło. Doszliśmy do wniosku, że to ciśnienie przeszkadza, a nie mobilizuje do pracy. Kuba wówczas złapał zajawkę na elektronikę, zaczął próbować tworzyć zupełnie nowe rzeczy, graliśmy je w duecie na ulicy. Mieliśmy w sobie strasznie dużo energii i byliśmy bardzo pewni tego, co robimy. I ludzie to poczuli. Wiesz, ja mam wrażenie, że jak masz jakąś chwilę zawahania nawet na scenie, to ludzie to zauważą. My byliśmy bardzo pewni siebie. Koncerty w klubie „Spirala" to był ogień. To było coś naprawdę mocnego".

Gramy na ulicy, a tu przychodzi zaproszenie od Orkiestry Męskiego Grania

Lawina ruszyła. Koncerty za koncertem wyprzedawały się na pniu, pomimo że Bass Astral i Igo nie pojawiali się w mediach, mimo że radio nie grało ich piosenek. Płyty miały więcej szczęścia zarówno wśród słuchaczy, jak i krytyków muzycznych.

„Bardzo się z tego cieszę, mam wrażenie w ogóle, że jesteśmy chyba pierwszym polskim zespołem anglojęzycznym, któremu udało się zrobić karierę. Graliśmy dla Polaków, a wszystkie nasze piosenki są w języku angielskim. Tego wcześniej nie było. Wyprzedawaliśmy duże sale i nadal je wyprzedajemy i to jest wielki sukces, jestem z tego dumny. Teraz nasza kariera leciała już z prędkością światła. Nawet nie miałem takiego momentu, żeby się zatrzymać, zastanowić i powiedzieć sobie, czy to jest właśnie to, o co nam chodziło? To był moment, kiedy od koncertów na dwadzieścia, potem dwieście osób zaczęliśmy wyprzedawać całe trasy koncertowe. To wszystko działo się naprawdę bardzo szybko. Gramy na ulicy, a tu przychodzi zaproszenie od Orkiestry Męskiego Grania”.

Zagrali ponad czterdziestominutowy koncert, a kiedy publiczność rozpaliła się do samego spodu, ogłosili, że zawieszają działalność. Pierwsza przerwa. Jak się później okaże, nie ostatnia. Rozdzielenie było im bardzo potrzebne. Intensywna praca artystyczna, dwie bardzo mocne indywidualności i energia budowana na tym, jak pomiędzy nimi iskrzy. Raz na jakiś czas musieli od siebie odpocząć, żeby nie kumulować w sobie negatywnych emocji. Żeby dać sobie przestrzeń.

Tak zrobili i to był dobry ruch. Wrócili głodni muzyki. A fani mieli apetyt na nowy materiał. Ten zaczął się tworzyć jeszcze przed pandemią, najpierw zakończono fazę nagrywania wokali Igo, ale praca nad płytą i tak się przeciągnęła. Kuba nad nią siedział jeszcze produkcyjnie, potrzebował czasu, żeby wszystko dopieścić, ale ostatecznie wyszło to albumowi na dobre, bo gdyby wydali ją zbyt wcześnie, zaskoczyłaby ich pandemia i nie mogliby ruszyć w trasę. Może też nie spieszyli się z końcem prac — siedząc nad materiałem „Satelite” wiedzieli już, że tworzą swoje ostatnie wspólne dzieło. Postanowili, że tak właśnie pożegnają się z fanami.

W życiu też tak jest, że ludzie przychodzą i odchodzą

„Wiadomo, że były tarcia. Jak przy każdym rozstaniu muszą być. Trochę się nie rozumieliśmy. Ja mam ogromny szacunek do Kuby, przeżyłem z nim wiele wspólnych lat, razem uczyliśmy się robić to wszystko i po prostu, żeby zapamiętać to wszystko dobrze i nie zepsuć sobie na sam koniec naszej znajomości i naszych wspólnych wspomnień, to postanowiliśmy dać sobie spokój i iść w swoją stronę, a to, co kiedyś będzie, to pokaże czas. Na razie nie wybiegam daleko w przyszłość. Naprawdę świetnie nam się gra ten nowy materiał, zeszło z nas ciśnienie, które mieliśmy. Znów możemy się bawić tą muzyką. Więc czekamy na naszą ostatnią trasę. Jest wiele czynników, które przyczyniły się do naszej decyzji. Ona jest naprawdę przemyślana. Uwielbiam tworzyć muzykę z Kubą, ale dorośliśmy — mentalnie i muzycznie idziemy już w zupełnie inne strony. W życiu też tak jest, że ludzie przychodzą i odchodzą. Może jest to trochę smutne, czasem można zatęsknić, ale nie da się zatrzymać nikogo na siłę”.

Od fanów otrzymali ogromne wsparcie. Pod oficjalnym komunikatem o rozstaniu można znaleźć tysiące pozytywnych komentarzy. „To jest naprawdę nasza wspólna decyzja, jest całkowicie przemyślana, podjęta na spokojnie. I jest to najlepsza rzecz, jaką możemy dać naszym fanom, ponieważ złapaliśmy zajawkę muzyczną w zupełnie dwóch różnych kierunkach i granie razem byłoby po prostu nieprawdziwe. A zarówno ja, jak i Kuba w muzyce za- wsze kierujemy się prawdą. Może część ludzi będzie smutna, może część ludzi będzie zła, ale odwrotu nie ma. Chcemy podziękować naszym fanom za te wszystkie lata, ruszając w ostatnią wspólną trasę, dlatego też tak bardzo chcieliśmy skończyć i wydać tę płytę na pożegnanie”.

Pod koniec tego roku pojawi się w sprzedaży solowy album Kuby. W 2022 roku z własnym materiałem zadebiutuje Igor. Tym razem będzie w całości po polsku. Pracuje z Bartkiem Dziedzicem i Aleksem Krzyżanowskim. W tej chwili mają sześć gotowych pomysłów i jeden numer w całości skończony, trzeba jeszcze nakręcić teledysk, zrobić zdjęcia. W Grecji.

„Elektroniki tam nie zabraknie, ale na pewno będzie bardziej surowo. Ja uwielbiam grać z zespołem, czuć energię ludzi. Z Kubą graliśmy z komputerem na scenie i to było fajne przez jakiś czas, bo to było coś zupełnie pod prąd. Bardzo niewielu artystów robiło coś takiego. Teraz jednak chciałbym wrócić do grania na żywo. Chcemy zrobić płytę z samymi hitami. Myślę, że każdy znajdzie na niej coś dla siebie. Liczę się z tym, że część fanów odejdzie, ale przyjdą nowi, zawsze tak jest, nie ma na to wpływu. Ale jestem tym podekscytowany. Pierwszy raz chcę być sam za wszystko odpo- wiedzialny, chcę zaprojektować scenę, oświetlenie. Tak, żeby było po mojemu. Nie mogę się już tego doczekać. Nie wiem, czy to będzie fajne, czy nie, ale będzie to moje. Zobaczymy, co się bę- dzie działo. To jest zupełnie nowa przygoda”.