Polski minimalizm według Anny Ziemniak. Założycielka Toska Studio o drugich początkach, miłości do mody i odkrytej fascynacji wsią [WYWIAD]
Kiedy Anna Ziemniak zaprezentowała światu Toskę Studio, miała już za sobą zamknięcie innej marki. Poczucie niepewności, ale też strachu, skutecznie spotęgowała pandemia. Dziś Toskę łatwo wypatrzeć można na warszawskich ulicach, instagramowych profilach gwiazd i największych światowych magazynach.
Toska Studio – radzimy zapamiętać tę nazwę. Krakowska marka powstała z miłości do tworzenia, ale i minimalizmu - zarówno w estetycznym, jak i filozoficznym aspekcie tego terminu. Poświęcona ponadczasowemu, antysezonowemu rozwijaniu odzieży i biżuterii, wprowadza do polskiej mody świeży powiew intrygującej niedoskonałości. Co sprawiło, że cztery lata temu Anna Ziemniak postanowiła ponownie chwycić za igłę i nitkę i spróbować raz jeszcze założyć własną markę od zera?
Julia Lubecka, ELLE.pl: Kiedy zrozumiałaś, że to właśnie moda jest twoją drogą?
Anna Ziemniak: Chyba bardzo wcześnie. Z życiowym anegdot pamiętam, że moja babcia była zdania, że wszyscy powinni mieć fach w ręku, więc jak szłam do chrztu włożyła mi igłę z nitką pod poduszkę. Z kolei druga babcia, która z zawodu była krawcową, całe życie była dla mnie takim wzorem do naśladowania. Widziałam jak przychodzą do niej koleżanki i wydawało mi się wtedy, że szycie to jest taka miła praca z domu. Sama dużo z nią szyłam i pamiętam stos „Burd” przywiezionych z NRD, oglądanie w między czasie „Mody na sukces” i ten świat wydawał się po prostu super. Później sama zaczęłam przeglądać dużo magazynów modowych. Pamiętam, gdy w Polsce pojawił się fashion.tv i namiętnie oglądałam ten program. To chyba stąd wzięła się moja pasja do mody – od szycia i rzemiosła przez zainteresowanie samą sztuką aż po branżę fashion, więc to wszystko się połączyło i wyszło bardzo naturalnie.
Toska Studio nie jest twoją pierwszą marką odzieżową…
Nie, wcześniej przez jakiś czas pracowałam pod własnym imieniem i nazwiskiem.
Skąd w tobie ta odwaga, żeby zacząć od nowa?
Nie wiem, chyba jakaś brawura (śmiech). Tak naprawdę to było tak, że zakończyłam działalność poprzedniej marki, wróciłam do „normalnej” pracy i stwierdziłam, że bardzo mi brakuje jednak twórczości. Nawet nie projektowania samego w sobie, co kreowania i dyrekcji artystycznej. Wiedziałam też, że nic nie da mi takiej swobody pracy, jak własna firma i w momencie, gdy zatrudnię się u innej marki, będę na stanowisku pod kimś. Budowanie całego wyglądu brandu jest jednak tym, co mnie najbardziej interesuje i byłam pewna, że muszę zrobić to sama. No i tak się stało w 2020 roku. Zaraz po tym wybuchła pandemia, więc to na początku mnie trochę przestraszyło i jednocześnie spowolniło start marki, ale dziś mogę już powiedzieć, że jest całkiem okej.
No właśnie, bo dla każdego sukces jest zupełnie czymś innym, ale nie da się ukryć, że Toska Studio doceniają i osoby z branży modowej w Polsce, ale też za granicą. Wystarczy wspomnieć twoje projekty w Czechosłowackiej edycji „Vogue’a” – ogromne gratulacje!
Dziękuję, to był dla mnie naprawdę spory szok! Napisała do mnie stylistka pytając, czy mogę jej wysłać swoją spódnicę do sesji w „ELLE” Portugal. Ja oczywiście się zgodziłam i dopiero później zdradziła, że w rzeczywistości ukażą ją w drukowanym numerze „Vogue’a”, ale wcześniej nie mogła oficjalnie o tym mówić.
Jak myślisz, co tym razem zrobiłaś inaczej, co zaważyło o powodzeniu Toski?
Mam wrażenie, że sama zrobiłam niewiele, a kluczem były w tym przypadku social media. Gdy miałam pierwszą markę sprzedawałam trochę w Paryżu i w Nicei, moje rzeczy były w kilku sklepach w Norwegii przez jeden sezon, uczestniczyłam w Paryskich Fashion Weekach itp, więc te rzeczy realnie były, ale mało osób o nich wiedziało. Teraz dostęp do Internetu, przede wszystkim Social Media, fakt, że mogę pracować w jednym miejscu, ale idzie to globalnie, sprawiły, że moje projekty poznaje więcej ludzi z całego świata. Dodatkowo, dużo dało mi projektowanie biżuterii. Wydaje mi się, że wstrzeliłam się w taki trend i na rynku pojawia się coraz więcej marek biżuteryjnych, a ja prowadzę swoją dwutorowo – ma i ubrania i biżuterię.
Czego prowadzenie własnej działalności nauczyło cię o sobie?
Zaczęłam bardziej się ośmielać, w takim sensie, że pozytywny odzew pomaga mi walczyć z syndromem oszusta i być dumną z siebie, ale też pewną w tym, co robię.
W twoich projektach klienci często odnajdują poczucie spokoju. Nie boisz się momentami, że minimalistyczny kierunek, jaki obrałaś dla marki, może okazać się zbyt wąski?
Nie, myślę, że każdy potrzebuje spokoju. Chciałabym, żeby Toska była taką „feel good” marką. Nie sprzedaje rzeczy utylitarnych, tylko ubrania na co dzień lub delikatniejsze, specjalne okazje i biżuterię, czyli coś, co jest zupełnym zbytkiem. Marzę o tym, żeby wszyscy czuli się dobrze kupując te rzeczy. Chciałabym, żeby obsługa klienta zawsze była mega miła i, żeby ludzie nie musieli się dopasowywać do tych rzeczy. Wszystko jest tak wymyślone, aby było wygodne, mogło przy pomocy troczków i sznurków dostosować się do ciała, a nie na odwrót. Bardzo łatwo te projekty jest też uzupełnić innymi rzeczami, która ma się już w swojej szafie i po prostu chodzić w tym, co się ma, a kupować jedynie element dodatkowy.
Przeglądając poprzednie kolekcje Toski pierwsze, co rzuca się w oczy, to wąska gama barw. Pracujesz jedynie na czerni i ciepłym odcieniu beżu – z wyjątkiem pomarańczowych, nieidealnych okręgów będących częścią grafiki projektu Marty Wojtuszek. Czy jest to kierunek, którzy zamierzasz kontynuować w przyszłości?
Na pewno nie jest to jakiś przymus. Ze względu na to, że sama chodzę zawsze ubrana w czerni, to wiedziałam, że musi ona pojawić się w projektach, bo ja też muszę mieć w czym chodzić. Jeśli chodzi o beżowo-kremowy odcień, jest to po prostu kolor bawełny, który wychodzi z włókna. Ona nie jest w żaden sposób barwiona czy wybielana i na ten moment bardzo podoba mi się opcja czerpania z natury, ale nie wykluczam, że kiedyś spróbuję innych kolorów.
Natura mocno przewija się także w twojej biżuterii. Co poza nieregularnością, tą nieuchwytnością zachwyca cię w świecie flory na tyle, aby później próbować „złapać” dany moment i przenieść go na kolczyki, pierścionki czy wisiorki?
Natura jest niezwykła, bo my też wchodzimy w pewną jej cześć. Dzięki temu nikt nie jest idealny i uważam, że jest to super. Ja w ogóle bardzo lubię rzeczy, które ludzie uznają za nie do końca ładne. Mam takie „dziwne” oko do znajdywania czterolistnych koniczyn, dosłownie widzę je wszędzie i gdybyś pożyczała ode mnie jakąś książkę, to tam będzie na pewno bardzo dużo ich zasuszonych. To jest właśnie coś, co mnie bardzo interesuje - takie niedoskonałości. Nie staram się, aby moja biżuteria była idealna, tam zawsze jest jakieś przesunięcie. Rzeźbię ją samodzielnie w wosku i przy pomocy pilnika, więc to nawet nie ma szans być tak doskonałe jak zaprojektowane w komputerze, wydrukowane w 3D z wosku i odlane ze srebra czy złota.
Inspiracji do projektowania ubrań szukasz już natomiast w najróżniejszych miejscach – w poprzednich kolekcjach czerpałaś z XVIII-wiecznej bielizny ze zbiorów MET, dzieła japońskiego rzeźbiarza Isamu Noguchi, jak i obrazów Tamary Łępickiej. Tym razem wybór padł na tradycyjne stroje ludowe.
Jak większość Polaków ja też pochodzę ze wsi i mam wrażenie, że w ostatnim czasie ponownie zapanowała moda na ludowość, zarówno jeśli chodzi o książki, seriale, filmy, jak i właśnie projektowanie. Wydaję mi się też, że ludzie pochodzący z Ukrainy mają w sobie taką dumę ze swojej ludowości, być może ze względu na wojnę, być może zawsze tak było, i to mocno wpłynęło na Polaków. Nagle zaczęliśmy bardziej patrzeć na swoje korzenie i kumulacja tych wszystkich społeczno-kulturowych wydarzeń sprawiła, że ja także zaczęłam to robić. Porównując XVIII-wieczną bieliznę z Zachodu i polskie spódnice, halki czy zapaski doszłam do wniosku, że to wszystko jest niezwykle podobne. Te stroje są bardzo bliskie ciału, powtarzają się pewne marszczenia, wiązania, bufiaste rękawy. Podobnie jest, kiedy ogląda się japońskie ubrania, samo kimono, które jest po prostu zbitką prostokątów z dodanymi zdobieniami, więc to wszystko zbudowane jest na takich samych formach.
Wspomniałaś wcześniej o modzie i namiętnym oglądaniu pokazów mody, czyli czasami zdarza ci się patrzeć na aktualne trendy. Im też pozwalasz się zainspirować?
Pewnie! Tak jak mówisz, obsesyjnie oglądam wszystkie pokazy i zawsze jestem w miarę na bieżąco. Uwielbiam całą tę oprawę, jak na przestrzeni lat pokazy się zmieniają, jaką są kreacją i projektanta i osób z nim współpracujących. Dla mnie moda jest częścią kultury, sztuki.
Poniekąd przełamujesz tym stereotyp właścicielki marki stawiającej na zrównoważony rozwój i ekologiczne podejście do produkcji.
Nie wyobrażam sobie, aby mogło być inaczej. Bardzo interesuje mnie sztuka wizualna, kocham chodzić do muzeów, na wystawy, oglądać albumy, filmy. Jestem absolutnym wzrokowcem i wciąż pochłaniam obrazy i rzeczy, więc od początku było to dla mnie bardzo naturalne.
Toska od początku powstania w dużej mierze opierała się na celebrowaniu i uhonorowaniu polskiego rzemiosła. Wszystkie projekty są wytwarzane w Polsce u lokalnych artystów. A teraz hołd tradycji składasz również poprzez temat samej kolekcji. Co cię do tego skłoniło?
Uważam, że czerpanie z przestrzeni, w której się pracuje, jest świetne, bo jest bardziej naturalne. To, że korzystam z usług osób, które zarabiają w tym samym miejscu co ja, oznacza, że z jednej strony płacę lokalnym rzemieślnikom, a z drugiej, czerpię w swojej pracy z ludowości, którą widzę na co dzień. Oczywiście inspiruje mnie również np. Japonia, ale ja tam nigdy nie byłam. Widzę ten kraj, kulturę i sztukę jedynie przez pewne szkiełko. Korzystanie z polskiej ludowości jest więc też dla mnie bardziej oczywiste.
W opisie marki dużo miejsca poświęcasz także ekologicznemu podejściu do tworzenia ubrań. Czy jako część nowego pokolenia projektantów czujesz się odpowiedzialna za to, jaki jest twój wkład w stan klimat?
Tak i właśnie jednym z powodów zakończenia pracy w poprzedniej marce było to, że nawet przy tak małej produkcji powstawało dużo odpadów, zdarzały się zwroty, ja nie wiedziałam co z nimi później robić. W pewnym momencie bardzo zestresowałam się tematem kryzysu klimatycznego i stwierdziłam, że muszę poprowadzić drugą markę trochę inaczej. W Tosce mamy więc bardzo małe zapasy i czasami zdarzają się sytuacje, że kilka klientów zamówi jedną rzecz, dlatego trzeba będzie na nią dłużej poczekać. Uważam, że jest to w jakimś sensie okej, bo wiem, że sama bym chętnie poczekała, żeby tylko wiedzieć, że nie śmiecę bardziej planety. Wyczekiwane rzeczy też mam nadzieję bardziej cieszą.
Czy z któregoś projektu z nowej kolekcji jesteś szczególnie dumna?
Trudno mi jest wybrać jedną rzecz. Mam tak, że noszą dużo biżuterii i na ten moment pierścionek z nowej kolekcji często mi towarzyszy, ale po chwili myślę o topie z falbankami, w którym świetnie się chodzi. Często zakładam też spodnie, które są z pierwszej i drugiej kolekcji, więc ten „ulubiony” projekt zmienia się z dnia na dzień.
A powiedz z myślą, o kim tworzysz swoje projekty, dla kogo jest Toska Studio?
Kiedy patrzę na to, jak wyglądają moje klientki, kto najczęściej kupuje Toskę, to są to osoby w zbliżonym wieku do mojego. To są dziewczyny jak ja, więc tworząc myślę o swoich koleżankach, ale też o sobie, o tym co będzie wygodne i co będzie dobrze wyglądało. Nie mam jednej brand persony czy wymyślonej klientki, tylko to jest jakiś taki zlepek wielu osób.
Na stronie marki wspominasz, że filozofia Toski w dużej mierze opiera się na artystycznej współpracy? Czy masz wymarzoną osobę, z którą chciałabyś współtworzyć następną kolekcję?
Tak, ale na ten moment wolałabym zachować ją dla siebie.