Kiedy byłem nastolatkiem z dużą ilością czasu i małą ilością pieniędzy, dzieliłem swoje życie pomiędzy dwie pasje: przyjaciół i teatr. Czasem udawało mi się je połączyć. Zdobywając najtańsze wejściówki, wślizgiwałem się (sam lub z przyjaciółmi) na ciemną widownię teatru i pozwalałem się uwieść. Wycierałem schody, podpierałem ściany. Oglądałem przedstawienia na stojąco, na siedząco, w przyklęku i przykucu. Nie miało to dla mnie znaczenia. Potrzebowałem uczuć, umowności, przeżycia, pasji i wyzwolenia. Te emocje, których jako nastolatek nie potrafiłem nazwać i nie mogłem pomieścić w sobie, znajdowały ujście na scenie. Zawód miłosny bohatera spektaklu rezonował z moim zawodem, jego krzyk rozpaczy z moim krzykiem, jego pasja z moją pasją, jego śmiech z moim śmiechem.

To poczucie młodzieńczej pasji wróciło do mnie w czasie spektaklu „Kordian” w reżyserii Adama Orzechowskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. I nie było to sentymentalne poczucie zwapnienia wywołanego wiekiem i naiwną tęsknotą za młodością, ale uwalniająca moc sprawczości, którą miałem kiedyś. Teraz też ją mam, choć może czasem brakuje mi odwagi..

„Kordian” Orzechowskiego to dla mnie opowieść o sile młodości w różnych jej wymiarach. O jej nieprzejednanej zerojedynkowości, monochromatycznym widzeniu świata, przeżywaniu wszystkiego na maksa, zakochiwaniu się na zabój i umieraniu całym sobą. Perspektywa widza, obserwatora, który młodzieńcze uniesienia ma już za sobą, sprawia, że patrzy się na scenę z mieszanką cynizmu i dobrotliwości. Chciałoby się przytulić tego młodego człowieka (tu w postaci 5 aktorów) i powiedzieć, że będzie dobrze, że wszystko się ułoży, że można ciszej, spokojniej, wolniej. Że nie wszystko od razu. Że czasem trzeba poczekać. Że świat wcale nie jest taki zły. Ale... młodość ma swoje prawa...

Teatr Wybrzeże to znakomita marka, miejsce, od którego wymaga się więcej. I to „więcej” udało się zrealizować w przypadku „Kordiana” w stu procentach. Ogromna w tym zasługa dramaturga Radosława Paczochy, dzięki któremu to wystawienie nie jest nudną, nieznośną ramotą, jak to często z dziełami wieszczy bywa. Reżyser Adam Orzechowski w piękny sposób pokazał jak mądrze myśli o teatrze, o klasyce i o współczesności. Ma wizję, ma śmiałość i ma wielki talent. Wszystko się w tym spektaklu zgadza. Znakomite, reżyserskie rozplanowanie akcentów, delikatna, metaforyczna scenografia i do tego mistrzowska gra wszystkich wykonawców. Nie bez powodu piszę wykonawców, bo oprócz siódemki aktorów idealnym dopełnieniem ich gry jest multiinstrumentalista Marcin Nenko. Ależ to jest mistrz! Gra w spektaklu na żywo, uważnie obserwuje aktorów, wsłuchuje się w ich pauzy i przydechy, zawsze jest w punkt. Jego muzyka jest kolosalną siłą tego wystawienia. Ale o znakomitości gdańskiego „Kordiana” świadczą przede wszystkim aktorzy.

Fascynująca, magnetyczna jest Magdalena Gorzelańczyk. Jej Polska jest kochana, hańbiona, rozrywana, gwałcona, pieszczona, odrzucana i wyczekiwana. Ta młoda aktorka mieści w sobie wszystkie emocje, pragnienia i oczekiwania. Jej unarodowiona kobiecość jest opowieścią o fantazmatach mężczyzn, którzy nigdy nie dorastają. Zamieniają jedynie drewniane pistolety w metalową, śmiercionośną broń. Pięciu Kordianów: Jaros, Pogorzałek, Biedroń, Miodek, Otrębski dokazuje na scenie, tak jakby życie było wielkim placem zabaw. Jednak dość szybko okazuje się, że życie zabawą nie jest. Szczególnie przejmujący jest krzyk bezsilności niezwykle zdolnego Marcina Miodka, który tuląc flagę dostrzega, że ojczyzna to jedynie zbrukana krwią grudka błota. Towarzysząca przedstawieniu wokaliza tego aktora rozpostarta między tęsknotą a rozpaczą zostaje w głowie na bardzo długo. Jest jak jątrząca się rana, która potwornie boli, a zarazem przyjemnie swędzi. Wzrusza również delikatność romantycznego patrioty w wykonaniu Piotra Biedronia. Naiwność i bezsilność granego przez niego bohatera nadal bardziej wzrusza niż złości. Wszyscy młodzi aktorzy są niezwykle sprawni, prawdziwi i mocni. Żaden z nich nie próbuje być lepszy od drugiego. Są zrównani i reżysersko poskromieni. Dzięki temu sceny zbiorowe mają taką moc. Aktorski parasol ochronny rozpościera nad nimi Robert Ninkiewicz, który z pobłażliwością patrzy na harce młodych bojowników. On już wie, że ten ogień się kiedyś wypali, że kurz opadnie. Obserwuje. Czeka. Już to widział. Już to przeżył.

„Kordian” Orzechowskiego to sztuka o naszej bezsilności. O skazie milczenia. O bezbronności wobec zła. Jeden z bohaterów mówi, że nawet na Sądzie Ostatecznym będzie żałował, że kiedyś, kiedy widział okrucieństwo nie zareagował. Ten wstyd jest mi bliski. Powinien być bliski nam wszystkim. Bo większość z nas, sytych, wygodnych, wykształconych, nie reaguje na okrucieństwo na co dzień. Nie robimy nic by to zmienić. I wszyscy będziemy tego żałować.

  • „Kordian”, Juliusz Słowacki
  • Reż. Adam Orzechowski
  • Teatr Wybrzeże w Gdańsku
  • Premiera: 10 stycznia 2020 - Duża Scena
  • Czas trwania: 1 godzina 45 minut (bez przerw)

---------

Tomasz Sobierajski - socjolog z zawodu i z pasji, badacz społecznych zjawisk i kulturowych trendów. Naukowiec 3.0 nie bojący się trudnych wyzwań i multidyscyplinaroności. Autor kilkunastu książek o sprawach ważnych. Wykładowca akademicki i akademik z ambicjami. Znakomity słuchacz oraz wnikliwy obserwator. Kustosz dobrych manier i trener poprawnej komunikacji. Apostoł dobrej nowiny i przeciwnik złych emocji. Z zamiłowania sportowiec i podróżnik. Wegetarianin, cyklista i optymista. Nowojorczyk z duszy, berlińczyk z miłości i warszawianin z wyboru.