Agnieszka Prokopowicz: Oglądam twój Instagram (@spokuj), a tam wciąż góry, skałki, ścianki... Połknąłeś bakcyla wspinania po roli Alka Lwowa w filmie „Broad Peak”? 

Piotr Głowacki: Totalnie! Nie ma nic lepszego dla wzmocnienia związku niż wspólna pasja, zwłaszcza taka, w której jedno drugiemu oddaje w zaufanie życie, i to dosłownie. My odnaleźliśmy ją dzięki filmowi. Najpierw ja w ramach przygotowań miałem szkolenia w Beskidach, na Jurze, w Tatrach, Dolomitach i przez cały czas równolegle na sztucznej ścianie w Warszawie. Było jednak ryzyko, że ta przygoda potrwa tylko do końca zdjęć. Trudno znaleźć czas dla kolejnego osobnego hobby, kiedy ma się tak pasjonującą pracę, musiałbym zabierać ten czas z życia rodzinnego. Szczęśliwie w ostatnie wakacje przed pandemią, kiedy Aga poszukiwała sposobu na powrót do aktywności po pierwszych latach z dziećmi, trafiliśmy nad jezioro Garda, gdzie wcześniej na ferratach miałem „zapoznanie z czeluścią”. Zabrałem Agę na najprostszą z nich, Cima Capi, skąd zobaczyliśmy z góry jezioro, a na nim dziesiątki kajtów. Następnego dnia już byliśmy na łódce i uczyliśmy się odpalać latawiec na środku jeziora. Aga całe lato spędziła na wodzie, ale kiedy sezon się skończył, dałem jej kontakt do mojego pierwszego trenera Jarka Mazura i wspinanie weszło do naszego życia na całego. Styczeń 2020 roku spędziłem we włoskich Alpach, kończyliśmy zdjęcia. Całą ekipą zajmowaliśmy Rifugio Torino (3375 m n.p.m.) i stamtąd ruszaliśmy w górę. Byłem odcięty od mediów. Dopiero po powrocie zobaczyłem, że króluje w nich COVID. Jednak jeszcze w lutym udało nam się całą rodziną wyjechać do Insbrucka — jest tam jedna z najlepszych hal wspinaczkowych na świecie — gdzie można trenować z najlepszymi. Wspinanie na serio ustawia nam teraz całe życie. Zwłaszcza że Aga ma duszę sportowca, uprawiała jeździectwo. Doszła nawet do mistrzostwa Polski w ujeżdżeniu w damskim siodle.

A jednocześnie jest wykształconym muzykiem.

Tak! To połączenie daje jej poczucie, że gdy się coś zaczyna, to trzeba to robić systematycznie. Zatem gdy zaczęła się wspinać — to na maksa. I tak stało się ono naszym sportem rodzinnym i pomogło przejść przez ostatnie półtora roku szalejącego po świecie strachu. Podjęliśmy wyzwanie, zmagając się z nim na wysokościach. 

Dzieci też dołączą? 

Zaczęły od mebli. Usłyszałem, że „wspinanie to naturalny pęd czło wieka ku górze”. Rodzimy się, leżymy, przekręcamy na bok, na brzuch, podnosimy głowę, potem raczkujemy, stajemy na nogi i robimy pierwsze kroki, a następnie zupełnie naturalnie pniemy się wzwyż — na krzesła, stoły, szafki, a potem już w plenerze na mury, skały czy drzewa. Niestety wtedy rodzice najczęściej mówią: stop! A właśnie początek chodzenia to dobry moment rozwojowy, by pozwolić dzieciom się wspinać. Kupiliśmy zatem dzieciom do pokoju drabinkę i malutką uprząż oraz kawałek liny, by stopniowo oswajały się z wysokością. Nigdy nie usłyszały: „Nie wchodź”, a jedynie: „Jeśli chcesz wejść, musisz potem zejść”. I tak w naturalny sposób wchodzą coraz wyżej. Kiedy znajomi pytają, czy się nie boimy, odpowiedź jest jedna: „A kiedy dzieci wstają na nogi, nie boisz się, że się przewrócą?”. Jeśli nie ciągniesz ich na siłę za ręce, to same próbują i idą dalej na tyle, na ile same sobie pozwalają. Dzieci nie są samobójcami. Wspinamy się razem w wolnych chwilach. W Warszawie z liną głównie na Makaku, Obozowej czy Warszawiance, bulderowo na Volcie, Obiecto czy koło domu w dawnej fabryce serów na Hożej w Cruxie. A planując wolne, zawsze szukamy takich miejsc, gdzie można się powspinać. Rodzinny sport to świetna sprawa!

Całą rozmowę z Piotrem Głowackim znajdziecie w najnowszym, jesiennym wydaniu ELLE MANa, który jest już dostępny w sprzedaży. Zapraszamy do saloników prasowych i kiosków, a także zachęcamy do nabycia prenumeraty naszego magazynu za pośrednictwem strony kultowy.pl

ZOBACZ TAKŻE: Z wiatrem i pod wiatr. Wywiad z Mateuszem Kusznierewiczem