Z ostatnich lat najlepszym przykładem na to jest „Miłosna Osiecka” w interpretacji Katarzyny Żak oraz „Osiecka po męsku” w rozumieniu Marcina Januszkiewicza. Nie bez powodu piszę „w rozumieniu”, bo Januszkiewicz jak mało kto zrozumiał, o czym Osiecka pisała. Jego wykonanie piosenki „Wariatka tańczy” powinno być puszczane każdej osobie, która podejmuje próbę wykonania tego utworu. Przed Januszkiewiczem, mimo największych nazwisk, większość wykonawców tę piosenkę jedynie spłycała i masakrowała. 

Społeczna, szeroka dostępność utworów Osieckiej oraz ich bardzo duża kulturowa recepcja (zna je kilka pokoleń Polaków) wydaje się doskonałą receptą na sukces. Wystarczy wziąć kilka napisanych przez nią piosenek, wykonawców z dobrymi głosami i mamy „hita”! Czyżby? Czy to wystarczy? Nie. Stanowcze nie! No chyba, że zależy nam na jarmarcznej historii ku uciesze mało kumatej gawiedzi. 

Dobre wystawienie tekstów Osieckiej musi opierać się na trzech filarach: odczytanie, zrozumienie, oczyszczenie. Po pierwsze, słowa poetki trzeba odciąć od melodii, do których zostały wyśpiewywane i dokładnie, fraza po frazie, przecinek po przecinku z uwagą przeczytać. Po drugie, czytając, trzeba je zrozumieć. A będzie to łatwiejsze, kiedy przeczytamy też inne rzeczy, które Osiecka pisała, np. „Listy śpiewające”, pamiętniki, listy do Jeremiego Przybory czy Adama Michnika. Po trzecie, trzeba tę miksturę, którą się z lektury Osieckiej uzyska przefiltrować, oczyścić i nie kombinować! Zrobić to po prostu, bez gotyckich koronek. 

Tę pracę domową – misternie, z czułością, szacunkiem i dbałością o każdy szczegół – wykonał Antoniusz Dietzius, który na Scenie Relax w Warszawie wystawił swój – można śmiało to powiedzieć – autorski spektakl „Abonament na szczęście”. Z pełnym przekonaniem mówię, że jest to autorski spektakl, bo Dietzius, choć oparł go na tekstach Osieckiej, to jest w nim scenarzystą, scenografem i reżyserem. W efekcie oglądamy sztukę pełną elegancji i czułości. A czułość jest w przypadku Osieckiej bardzo ważna. To jak nieczule obchodziło się z nią życie, jak skomplikowane były jej relacje, jak wielka jej samotność napisała pięknie Beata Biały, biorąc na zwierzenia przyjaciół poetki. 

Antoniusz Dietzius w „Abonamencie na szczęście” otoczył Osiecką niezwykłą opieką, budując spektakl na wewnętrznym dialogu dojrzałej kobiety – w tej roli Olga Bończyk – w której głowie toczą walkę anioły i demony. Jest ich trójka: Anastazja Simińska, Agata Walczak, Kamil Dominiak. Olga Bończyk zbudowała swoją rolę na delikatności i efemeryczności. Jej bohaterka jest otulona tęsknotą. Odnosi się wrażenie, że boi się być szczęśliwa. Pragnie kochać i być kochaną, ale nieustannie waha się, czy zrobić ten jeden mały krok w stronę mężczyzny. W jej głowie ten krok, który jest krokiem w wielką miłość, jest jednocześnie skokiem w czarną przepaść. Reżyser i scenarzysta wspaniale to wypunktował, analizując teksty Osieckiej, podkreślając to, że w bohaterce dramatu tkwi głęboko - zasadzony i nieustannie podlewany przez jej matkę - strach. Strach o wszystko. To nie jest tylko przypadłość Osieckiej, ale milionów ludzi. Matki potrafią bardzo kochać swoje dzieci, ale tak samo mocno mogą je unieszczęśliwić, wdrukowując w nie ich własne lęki i niepowodzenia, z których tworzy się w naszych głowach demon, dokarmiany przez matki przez nieodcięta pępowinę. Po spektaklu, Filip Cembala, znakomity aktor i wrażliwy obserwator, słusznie skonstatował, że ta pępowina może mieć nawet pięćdziesiąt lat i kilka tysięcy kilometrów długości, dzięki czemu demon strachu w głowie, hamujący nasz rozwój, wstrzymujący nas przed ważnymi decyzjami ma się bardzo dobrze. 

Demon w sztuce Dietziusa jest trójgłosową hydrą w postaci: Simińska-Walczak-Dominiak. To oni przez cały spektakl otaczają bohaterkę swoją uważnością, komentują jej wybory, podbijają jej oczekiwania, tulą w smutku, szaleją z nią w radości. Ale ta trójka młodych, wrażliwych aktorów nie jest jedynie tłem dla postaci granej przez Olgę Bończyk. To równoprawni wykonawcy, których interpretacje wzruszają widownię do łez. Ogromnym testem wrażliwości dla widzów jest wykonanie przez nich utworu „Trzeba mi wielkiej wody” w pierwszej części spektaklu, który zwala z nóg! Jednak niesprawiedliwe byłoby traktowanie trójcy Simińska-Walczak-Dominiak, tylko jako rzeczonej, trójgłowej hydry, bo każde z nich jest inne, w różny sposób ujmujące, choć razem brzmią tak harmonijnie, jak anielskie chóry z najwyższych partii nieba. 

Anastazja Simińska ma wrażliwość schowaną milimetr pod skórą, co czuć mocno w jej przepięknym, dźwięcznym i kojącym głosie. Na scenie jest delikatna, dziewczęca i skupiona. Agata Walczak z pięknym matem w głosie jest zdecydowana, mocna, charakterna, zadziorna. Kiedy trzeba postawi na swoim, ale nie stroni też od subtelności. Obie stanowią dwie strony medalu głównej bohaterki. Są różne, ale tożsame we wrażliwości i niespełnieniu. Trzecią głową w hydrze, a jednocześnie bardzo ważną postacią w spektaklu, jest Kamil Dominiak - człowiek o nadzwyczajnych umiejętnościach wokalnych. Dominiak reprezentuje na scenie pierwiastek męski, jest odnośnikiem do uczuć bohaterki. Jest silny, stanowczy, zasadniczy. Mocny. Wspaniale partneruje swoim koleżankom. Całej trójcy i każdego z osobna słucha się z niekłamanym zachwytem. 

Aktorom partneruje zespół na żywo, któremu dowodzi znakomity kompozytor i pianista Tomasz Betka. Jestem wielkim fanem jego solowego albumu „Miniatures”, który jest apoteozą miłości z i do instrumentu. Cudownie zaaranżował piosenki do tekstów Osieckiej, zwalniając je nieco, odzierając ze sztampy i jarmarczności. Dzięki temu wybrzmiewa w nich to, co najważniejsze – słowa. No i nie sposób nie wspomnieć jeszcze o jednym twórcy: Michale Piskorskim, który wykreował światło na scenie, zamykając kolejne partie sztuki w małych, przytulnych szkatułkach. 

W efekcie na Scenie Relax mamy nieoczywisty spektakl. Nie jest to musical. Nie jest to koncert z piosenkami Osieckiej. Nie ma tam największych „osieckowych” przebojów. Ale jest… magia. 

Antoniuszowi Dietziusowi należą się wielkie brawa za przemyślaną scenografię, skrupulatną pracę historiograficzną nad utworami Osieckiej, dystyngowaną reżyserię, ale przede wszystkim za to, że uszanował emocjonalną tęsknotę artystki za wielką miłością. Stworzył na potrzeby sceny opowieść o dojrzałej kobiecie, która marzy, tęskni, wabi, nienachalnie walczy, upada i kocha. A może raczej chce kochać. Ale nie potrafi, bo nie kocha samej siebie. 

  • Abonament na szczęście
  • Antoniusz Dietzius na podstawie poezji i prozy Agnieszki Osieckiej
  • reż. Antoniusz Dietzius
  • Scena Relax w Warszawie
  • Premiera: 19 września 2020 roku

ZOBACZ: Zabawa w niedomówienie, czyli „Trzy dni deszczu” w Teatrze WARSawy [RECENZJA]

CZYTAJ TEŻ: Idealni nieznajomi: spektakl „Dobrze się kłamie” na scenie Spektaklove w Małej Warszawie [RECENZJA]

WIĘCEJ O TEATRZE: Zrelaxowany Tomek Sawyer na nowej Scenie Relax w Warszawie [RECENZJA]