Studiowałeś na Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Antwerpii. To szkoła, w której kształciły się legendy, w tym i Ty. Co dały Ci te lata?

Idąc rano do Akademii, czasem mijałem Dries Van Notena, czasem Ann Demeulemeester a jednym z moich nauczycieli był Walter Van Beirendonck. Te spotkania ciągle przypominały jak ogromne talenty wyszły spod skrzydeł uczelni zanim pojawiło się tam moje pokolenie. To sprawia, że z jednej strony nabierasz pokory, z drugiej zaczynasz rozumieć, że tylko nielicznym udaje się osiągnąć tak wysoki poziom. Na pewno ta szkoła uczy odnaleźć własną tożsamość, eksplorować to, co nas różni od siebie nawzajem. Była to bardzo intensywna nauka, gdzie rozwiązań mieliśmy szukać samodzielnie. Trochę jak w prawdziwym życiu.

Na początku kariery przeniosłeś się do Paryża i zacząłeś praktykę pod okiem Hedi Slimane’a w domu mody Saint Laurent…

Przeprowadziłem się do Paryża w październiku 1998 roku bo dostałem staż w YSL Rive Gauche Homme, które było wówczas pod opieką Hedi Slimane’a. Szczerze mówiąc, byłem dość rozczarowany, ponieważ była to praca w dziale odzieży męskiej, a ja właśnie ukończyłem studia jako projektant odzieży damskiej. Jeszcze nie wiedziałem, że będzie to miało wpływ na resztę mojej kariery. Pamiętam, że jedno z pierwszych spotkań odbyłem z Maison Michel, tradycyjnym producentem kapeluszy z Paryża, u którego Saint Laurent zamawiało akcesoria. To był całkowity kontrast w porównaniu do sceny antwerpskiej, brand o wiele bardziej zakorzeniony w tradycji krawiectwa. Starcie między tymi dwoma światami, gdzie jeden jest awangardowy, a drugi celebruje tradycję, pozostało motywem przewodnim mojej pracy.


Zmieniłeś oblicze linii męskiej Diora, dla której zacząłeś tworzyć w 2007 roku. Jak tam trafiłeś?

Gdy Hedi Slimane przeszedł do Diora w 2000 roku, podążyłem za nim, stając się jego pierwszym asystentem. Potem odszedłem, aby w 2004 roku otworzyć własną markę i nie wyobrażałem sobie, że kiedykolwiek tam wrócę. Przejęcie tej pozycji po projektancie, dla którego wcześniej pracowałem, było skomplikowane, zwłaszcza że świat mody nie był przyzwyczajony do koncepcji gorących krzeseł na stanowiskach dyrektorów kreatywnych, co teraz jest normą. Hedi Slimane był wtedy u szczytu kariery, więc ciążyła nam mnie wielka presja. Oprócz tego, postanowiłem równolegle prowadzić swoją własną markę. Musiałem więc opracować dwie bardzo różne estetyki. I tak pełniłem funkcję dyrektora kreatywnego Diora przez kolejnych 11 lat, a autorski brand prowadziłem jednocześnie do 2015 roku. Nikt nie spodziewał się, że zostanę tak długo w Diorze, nawet ja (śmiech).

Uwielbiam pokaz Dior Homme na wiosnę/lato 2009. Ubrania, sceneria, muzyka – niesamowite! A który z pokazów jest Twoim ulubionym?

Było ich całkiem sporo i nie tylko w Diorze. Bardzo podobała mi się moja pierwsza autorska kolekcja, którą stworzyłem w 2005 roku, bo to właśnie od niej wszystko się zaczęło, a jej odbiór przekroczył moje najśmielsze oczekiwania. Lubię też moją czwartą – i jak dotąd ostatnią – kolekcję damską na wiosnę/lato 2010, gdzie czułem, że wszystko zmierza w naprawdę dobrym kierunku, ale po prostu nie miałem czasu i budżetu, aby to kontynuować. Pierwsze dwa pokazy dla Diora w 2008 roku również  były pełne emocji. Nie wszyscy od razu zrozumieli, dokąd chciałem zaprowadzić markę. A powtórzę, że przejęcie po moim poprzedniku nie było łatwe. Ale moja intuicja, aby skupić się na korzeniach domu mody i jego założycielu – Monsieur Diorze, poprzez dodanie pierwiastka haute couture do męskich kolekcji, okazała się być właściwa. Bardzo podoba mi się kolekcja Kris Van Assche na jesień/ zimę 2012, która skupiała się na ubiorze biurowym i idei kontrastu „białych kołnierzyków” i „niebieskich kołnierzyków”. I ta z 2013 roku, która polegała na zderzeniu ze sobą ubiorów sportowych i oficjalnych. Sezon jesień/ zima 2014 był w Diorze jednym z punktów kulminacyjnych. Wtedy to obsesje Christiana Diora spotkały się z moimi, a jego kultowe, damskie marynarki zostały przerobione na męskie, dając mi uczucie pełnego zamknięcia koła.
Wreszcie, bardzo lubię kolekcje, które zaprojektowałem dla Berluti, ponieważ są najbardziej luksusowe i wymagające, jakie kiedykolwiek stworzyłem, a sylwetką przypominają mi moje wczesne, autorskie projekty.

No właśnie. Co było największy wyzwaniem, gdy zostałeś dyrektorem kreatywnym Berluti – marki hołdującej tradycyjnemu, włoskiemu rzemiosłu? 

Największym wyzwaniem był brak archiwów dotyczących odzieży „ready-to-wear”. A jednocześnie było to najbardziej ekscytujące. Archiwa w Diorze są ogromne i można znaleźć tam wystarczająco dużo inspiracji na kolejne 500 lat, a w Berluti ograniczają się do pojedynczej pary butów. Ale szybko zdałem sobie sprawę, że DNA tej marki nie tkwi w archiwalnych modelach, lecz w samej rzemieślniczej tradycji domu mody. Moje początkowe podejście było jasne – przekształcić szewską tradycję, ze wszystkimi jej predyspozycjami w dziedzinie skóry - na odzież.

Ostatnio wydałeś książkę. Skąd ten pomysł?

W sierpniu 2022 roku dostałem propozycję od belgijskiego wydawnictwa Lannoo stworzenia książki o mojej pracy, podsumowującej moją dotychczasową karierę zawodową, zarówno w mojej własnej marce Kris Van Assche, jak i w Diorze i Berluti. Łącznie 18 lat. Nigdy nie byłem szczególnie chętny do patrzenia w przeszłość. Szczególnie, że moja dewiza brzmi: projektant jest tak dobry, jak jego następna kolekcja. A przy tempie robienia dwóch, czterech czy sześciu kolekcji roczni, nigdy nie było na to zbyt wiele czasu. Ale ten moment w sierpniu 2022 r.  nagle wydał się idealny, aby zrobić krok wstecz i zanurzyć się w archiwach. Zawsze zbierałem książki artystów i innych projektantów - kocham książki - więc pomysł zrobienia własnej oczywiście przemknął mi przez myśl. Ponadto, mając dużo więcej wolnego czasu, mój umysł już rozpoczął proces samodzielnej refleksji. Byłem projektantem mojej własnej, małej niezależnej marki przez 11 lat, dyrektorem kreatywnym gigantycznego domu mody Dior również przez 11 lat, oraz przez trzy lata bardziej rzemieślniczego, luksusowego brandu Berluti. Zastanawiałem się, co chciałbym w następnej kolejności, gdzie chciałbym się pozycjonować po tych trzech różnych doświadczeniach zawodowych. Tworzenie książki pozwoliło mi zrozumieć wyraźne powiązania między tymi różnymi kolekcjami i zobaczyć, jak wszystko się łączy. Teraz uświadamiam sobie, że mój "mężczyzna Berluti" jest tak naprawdę bardzo podobny do mojego "mężczyzny Krisa Van Assche", po prostu wygląda znacznie drożej (śmiech).


Pracujesz w świecie mody od ponad dwóch dekad. Jak zmieniła się branża w tym czasie?

Nie ma sensu patrzeć wstecz i mówić, że kiedyś było lepiej. Moda ewoluuje jak wszystko inne i musimy ewoluować razem z nią, albo odejść. Choć mam wrażenie, że coraz większa część branży koncentruje się bardziej na marketingu niż na rzeczywistym projektowaniu, to jednak uważam, że wciąż jest to miejsce, które kultywuje kreatywność. Zdecydowanie więcej osób niż kiedykolwiek wcześniej, o bardzo zróżnicowanych stylach i potrzebach, konsumuje dziś luksus.

Jakiej rady udzieliłbyś projektantom, którzy dopiero rozpoczynają swoją karierę w branży?

Aby zacząć swoją własną markę, potrzeba pewnego stopnia naiwności. To zdrowe być trochę naiwnym, ponieważ pozwala wysoko mierzyć i marzyć, choć za wiele też nie jest dobre. Jestem zwolennikiem podejścia „krok po kroku” i nauki o biznesie najpierw z perspektywy asystenta. To właśnie mówiłem studentom Polimody przez ostatnie dwa lata, kiedy prowadziłem master class na kierunku Creative Direction. A inna dobra rada to, aby nigdy nie słuchać dobrych rad innych, ale kierować się własnym instynktem.

Brakuje Ci czegoś w świecie mody?

Nadal bardzo kocham modę i nie mogę się doczekać, aż pojawi się odpowiednia okazja, aby znowu spróbować w tym swoich sił. Co mnie najbardziej w tym ekscytuje, to proces współpracy: z rzemieślnikami, twórcami, ekspertami w swojej dziedzinie. Wymiana. Nie jestem solistą.